czwartek, 27 maja 2021

Na Wysoczynie [część druga]: Pejškovna, Zahrádka, Želiv

 

Na Wysoczynie [część pierwsza]: Světlá nad Sázavou, Lipnice nad Sázavou, Dolní Město ==> KLIKNIJ i CZYTAJ 

Na Wysoczynie [część trzecia]: Kaliště, Humpolec, Polná ==> KLIKNIJ i CZYTAJ

 

[pierwodruk: "Topos" 2020, nr 3]

 

Pejškovna

Dopiero następnego dnia, kiedy wstało słońce, mogłem się dobrze przyjrzeć sadybie Doležalów, do której dotarliśmy około północy. O miejscu tym wiele słyszałem. Nazwano je Pejškovna – aby zachować pamięć o poprzednich właścicielach. Centrum Pejškovny stanowi murowana chata z zespołem dawnych zabudowań gospodarczych, dziś od czasu do czasu służących jako przestrzeń kultury, przede wszystkim literackiej i teatralnej, albowiem gospodarze, Miloš i Jana, są ludźmi czynnymi, twórczymi i otwartymi na innych. Poza budynkami sad jabłoniowy, pompa, bo tak wysoko nie sięga przecież sieć wodociągowa, ulokowany pod ścianą chaty składzik drewna, którym w razie potrzeby pali się w starym kuchennym piecu, wreszcie niespodziewana płaszczyzna pośrodku łąki opadającej skośnie ku lasowi, z metalową bramką, która w sposób jednoznaczny daje do zrozumienia, że stoimy na miniaturowym boisku do piłki nożnej, gdzie w najlepszych chwilach, gdy Pejškovna wypełnia się ludzkim tłumem, bywają rozgrywane mecze, to znaczy: spotkania w pełnym znaczeniu tego słowa towarzyskie.


Budynki są stare, ściany z wysoczyńskiego kamienia, grube, bielone lub malowane na błękitno, ciemnobrązowe deski drewnianych nadbudówek przechowują pamięć wszystkich wiatrów i deszczów, wszystkich tropikalnych upałów i śnieżnych zamieci z ostatnich kilkudziesięciu lat. Wnętrza domowe pełne są pamiątek, zdjęć, listów, plakatów i – przede wszystkim – książek. Wielkoformatowymi fotografiami i zadrukowanymi płachtami barwnego papieru, zawierającymi informacje o organizowanych tutaj, na Pejškovnie, oraz w okolicznych miastach i miasteczkach czytaniach wierszy, wieczorach autorskich, spektaklach i koncertach, obwieszone są wewnętrzne ściany ogromnej szopy.  Na drewnianych drzwiach innego z bocznych budynków, obok anonsu zapowiadającego odbyte dawno temu spotkanie z twórczością Zdeňka Matěja Kuděja, duży plakat z uroczystego pochówku prochów admirała Józefa Unruga i jego żony Zofii na cmentarzu wojskowym w Gdyni.


Zaraz potem gdy Doležalowie kupili to stare gospodarstwo w Horní Pasece, na wzgórku u rozwidlenia dróg postawili wiekowy kamienny krzyż, pod którym wyryć kazali następującą inskrypcję: „Hospodin dal, hospodin vzal, jméno Hospodinovo buď požehnáno” („Pan dał, Pan zabrał, niech imię pańskie będzie błogosławione”). Ów werset ze starotestamentowej Księgi Hioba i znak Męki Pańskiej od piętnastu lat witają tu każdego przybysza z zewnętrznego świata.


Banalność i ból

Zaczęliśmy od Zahrádki. Była niedziela, po śniadaniu wybraliśmy się na mszę do Želivy, ale  pośrodku lasu nie skręciliśmy na południe, w stronę klasztoru premonstratensów, lecz zjechaliśmy kilkaset metrów w dół, w stronę Zalewu Želiwskiego. Drzewa po obu stronach drogi gęstniały, wreszcie Miloš wcisnął hamulec i samochód zatrzymał się, kilka metrów od leśnej polany. Wyszliśmy na zewnątrz. „Tu był rynek”, usłyszałem, „tu stała gospoda, a tam sklep, w którym kupowaliśmy lemoniadę”. Rozejrzałem się uważnie – wszędzie niepoddająca się upałom, migotliwa ściana zieleni. Pnie, konary i gałęzie. Jedynie pośrodku polany, w otoczeniu najstarszych w tej okolicy drzew – kolumna z figurą Najświętszej Panienki. Tuż za nią kamienny równoległobok, przed kilkudziesięciu laty wypełniony wodą z małomiasteczkowej fontanny, dziś, na granicy lasu i jeziora, bezużyteczny i absurdalny.

 

Dalej, za drzewami po prawej, zarys niewielkiej świątyni. Niegdyś patronował jej święty Wit, lecz dziś ma dwóch patronów – formalnego i nieformalnego. We wschodnią ścianę wmurowano tablicę informującą, że tu, w Zahrádce, swoją pierwszą parafię miał ksiądz Josef Toufar, jedna  z najbardziej rozpoznawalnych ofiar czechosłowackiego reżimu komunistycznego, bohater kilku książek Miloša Doležala. Wędrówka po śladach tego wysoczyńskiego męczennika rozpoczyna się więc tutaj, na brzegu sztucznego jeziora, u stóp zatopionego miasta[1].

W Želivie msza, której przewodniczy brneński biskup, rozległy kościół Narodzenia Panny Maryi wypełniony, wszystkie miejsca siedzące zajęte, sporo osób stoi. Ludzie z Wysoczyny – tak doskonale nieprzystający do rozplenionego w Polsce obrazu Czecha. Śpiewają pełnym głosem,  od czasu do czasu przerzucając kartki śpiewników.

 

Na początku XVIII wieku w rezultacie nieszczęśliwego pożaru w świątyni premonstratensów gotyk prezbiterium musiał zostać uzgodniony z barokiem korpusu nawowego. Rezultat robi wrażenie – przede wszystkim za sprawą przemyślnego architektonicznego operowania światłem, które spływa z wysokich okien na głowy pogrążonych w modlitwie ludzi.

 

Wychodząc, trafiliśmy na kilku znajomych Miloša, zatrzymaliśmy się więc na kościelnym dziedzińcu – my dwaj, ks. Jan Kotas, rektor Arcybiskupiego Seminarium w Pradze, miejscowy organista Petr Žak i skrzypek Filharmonii Czeskiej Petr Havlín. Rozmowa płynęła swobodnie, temat po temacie – od zagadnień prawidłowej formacji przyszłych księży po impresje z ostatniego koncertu w przedsionku praskiego Rudolfinum. Przed trzema dniami grano tam czwartą symfonię Mahlera. Skrzypek Havlín rozpływał się nad śpiewaczką, która wykonywała partię wokalną z ostatniej, czwartej części tego ironicznego, cudacznego dzieła muzycznego.

Oddaliłem się nieco od grupki dyskutantów i przyglądając się niedawno remontowanym zabudowaniom klasztoru, próbowałem wyobrazić sobie miejsce odosobnienia, które czechosłowaccy komuniści urządzili tu w roku 1950, ten obóz koncentracyjny dla katolickich księży i zakonników. Istniał przez sześć lat, przebywało w nim czterystu kilkudziesięciu duchownych, których stalinowska władza wyrwała z ich naturalnego środowiska, z miejsc ich pracy  czy posługi i – jako wrogów nowego świata – osadziła w Želivie. W chwili, gdy ich tutaj zwożono, z różnych stron Republiki Czechosłowackiej, nie mieli pojęcia, co się z nimi stanie. I właśnie tak ich ujrzałem – wysiadających z ciężarówek, zdezorientowanych i zastraszonych, wleczonych na przesłuchania, bitych, oskarżanych i skazywanych, w rozmaity sposób nakłanianych do porzucenia wiary, zamykanych w więzieniach, wysyłanych do obozów przymusowej pracy, choćby do kopalni uranu. Zobaczyłem tych mężczyzn z całej Czechosłowacji, których klasztory jednej nocy, z 13 na 14 kwietnia 1950 roku, opróżniono i zlikwidowano. Akcja K. (od słowa „klášter“). Dwieście dziewiętnaście domów zakonnych. Dwa tysiące trzystu siedemdziesięciu sześciu internowanych.

Wszystkie te sceny przemocy, gwałtu, poniżenia wyświetliły się na ekranie mojego mózgu. Towarzyszyła im muzyka, o której przed chwilą mówił skrzypek Havlín. Naiwna niemiecka pieśń ludowa Das himmlische Leben, traktująca o życiu, jakie wiodą w niebiesiech ci, którzy dostąpili zbawienia. Partię wokalną wykonywała Edith Mathis – żółta suknia, niewinna, dziecięca twarz; towarzyszyli jej filharmonicy wiedeńscy pod Leonardem Bernsteinem. Ale zaraz przyszło mi na myśl, że śpiewać powinna primadonna czeska, dajmy na to Magdalena Kožená, która w czwartej symfonii Mahlera wystąpiła podczas festiwalu w szwajcarskiej Lucernie pod batutą Claudia Abbado.

A potem, dopiero potem, zrozumiałem, jak bardzo się mylę.

Bodaj jedyną muzyką, którą można by adekwatnie zilustrować czy skomentować dwudziestowieczną  historię Czechów, jest najbardziej tutejsza z kompozycji Mahlera, genialnego żydowskiego chłopca urodzonego we wsi Kaliště koło Humpolca. Mam na myśli trzecią część symfonii pierwszej, ów marsz żałobny ożeniony z melodią taneczną, tę niepojętą mieszankę śmiertelnej powagi i wygłupu, którą sam jej twórca scharakteryzuje następującymi słowami: „Część 3. Ostra ironia. Banalność świata słyszana w brzmieniu czeskiej kapeli wiejskiej i okrzyki bólu bohatera”[2].

Mahler, Hašek, Toufar, Hrabal, Zahradníček, Kuděj, Deml, Zábrana i wielu innych.

Wysoczyna. Czechy. Ból i banalność świata.

 


 



[1]O zburzeniu i zatopieniu miasteczka Zahrádka M. Doležal obszernie opowiada w wywiadzie udzielonym autorowi niniejszego tekstu – zob. Życie na polu minowym. Rozmowa z Milošem Doležalem, przeprowadzona w maju 2019 i spuentowana w styczniu 2020 roku, „Topos” 2020, nr 1.

[2]Cyt. za: R. D. Golianek, Przewodnik po muzyce Mahlera, Łódź 2012, s. 23.

 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz