niedziela, 11 października 2020

Jan Skácel o sobie

 


Jan S
kácel

O sobie samym1

Do szkoły podstawowej chodziłem w Poštornej na południu Moraw. Jest to region, na którym rozżarzone słońce spoczywa niczym lwia łapa. Całe lato chodziliśmy boso. W wakacje leżeliśmy na brzegu Dyi, rzeki z wysokimi glinianymi brzegami. W pobliżu są lednickie stawy. Jesienią nad naszymi głowami przeciągały stada dzikich gęsi. W pogodny czas widać było Pálavę.

Gimnazjum w Břeclaviu. Codzienne wędrowanie do szkoły przez sześć drewnianych mostów. Wzdłuż drogi łąki obsypane kwiatami zimowita. Koniec Pierwszej Republiki i niemiecka okupacja. Przenieśliśmy się do Brna. Matura w gimnazjum w Královym Polu2. Po wojnie studia na wydziale filologicznym. Czeski, rosyjski, historia sztuki.

 

Po maturze zastanawiałem się, co z sobą począć. Szkoły wyższe były zamknięte. Pracowałem jako murarz, robotnik drogowy, bileter w kinie „Moderna” (późniejszej „Jałcie”). Pamiętam, jak urlopowani niemieccy żołnierze spuszczali głowy, gdy przed głównym filmem wyświetlana była kronika wojenna. Niemcy bez mundurów klaskali. Pod koniec wojny już nie. W roku 1942 przymusowe roboty w Niemczech. Sankt Valentin, Linz, Wiener Neustadt, Ebensee w Alpach Tyrolskich, na brzegu jeziora Traunsee. Poznałem mentalność europejskich narodu, wszyscy byliśmy tam z krajów zajętych przez Niemców, a okupowana była cała Europa. Widziałem z bliska obozy koncentracyjne oraz jeńców. W Wiener Neustadt przeżyłem liczne bombardowania. Musiałem wykonywać najrozmaitsze prace: robotnika w fabryce czołgów, betoniarza na autostradzie, cieśli budowlanego, człowieka od tuneli pod Alpami, zatrudnionego przy budowie podziemnych fabryk syntetycznej benzyny. Przez cały miesiąc grzebałem w masowych grobach ofiary bombardowań. Po wojnie wróciłem do domu na słowackiej łodzi pływającej po Dunaju. Ciekawe i nieintelektualne środowisko. W barakach stykałem się z robotnikami, rolnikami, południowoczeskimi wytwórcami guzików, górnikami, karciarzami, złodziejami i studentami teologii. Najcięższa ze wszystkiego nie była praca, ale pozorowanie pracy, dlatego że dzień roboczy był długi, trwał od dwunastu do szesnastu godzin, biegło to wszystko bardzo wolno. Musieliśmy udawać, że pracujemy, a jest to bardzo trudne i poniżające.

Wielekroć zmieniałem profesję, o czym już wspominałem. Byłem jeszcze górnikiem w kopalniach węgla, dziennikarzem, mechanikiem w ZKL Líšeň3, redaktorem radiowym, naczelnym miesięcznika literackiego, a także – nikim.

Miałem piękne dzieciństwo, przynajmniej dziś tak je oceniam. Mojemu dzieciństwu towarzyszyły rzeki. Przez Znorovy, gdzie się urodziłem, płynęła Morava. W pamięci zostało mi z tamtych czasów wiele zapachów: siana, gorącego kurzu polnych dróg, tataraku, ryb, bukszpanu, wiejskich cmentarzy a nawet zachodu słońca na równinie. Wspomnienie tego, że z perspektywy dziecka dzień jest nieskończony. I tego, jak nam biło serce na końcu stłuczonego palucha u nogi. I czasu dzielonego głosem dzwonu po trzykroć, w piątek – po czterykroć. I dzwony oznajmiające śmierć, gdy w wiosce ktoś umarł, my zaś nie wiedzieliśmy, co to jest umrzeć.

Dlaczego w mojej poezji pojawia się tak wiele motywów z dzieciństwa? Może dlatego, że dzieciństwo jest okresem intensywnej obserwacji, jest to spojrzenie z dołu. Lubię dzieci, ponieważ nie są „pod klucz”, może co najwyżej – „pod kluczyk”4. I dlatego, że są niewinne. Zresztą, kto by dzieci nie lubił?

Jako chłopiec czasem pisałem po ścianach. Przyzwoicie wykonywałem zadane ćwiczenia stylistyczne, ale wierszy nie układałem, bo poezję kaleczyli niemal wszyscy uczniowie szkoły średniej. Przeważnie zakochani. Parę wierszyków wysłałem z Niemiec jako listy do rodziców, nie wiedziałem bowiem o czym miałbym pisać w sytuacji, gdy korespondencja przechodzi przez wojskową cenzurę. (Raz próbowałem uciec do Jugosławii i za karę pracowałem później przy tajnej, nadzorowanej przez armię budowie).

Nie sądzę, bym do poezji wstąpił jako poeta dojrzały (kiedy właściwie poeta jest dojrzały?), byłem już jednak przynajmniej człowiekiem dorosłym. Co robiłem wcześniej ze swoim pisaniem? Nic. Przede wszystkim dużo czytałem, obserwowałem świat wokół siebie, żyłem. Pisać zacząłem, gdy odczułem potrzebę uporządkowania własnej świadomości i na tej podstawie dowiedzenia się czegoś o samym sobie, o człowieczeństwie i jego istocie. Wybrałem poezję, bo odpowiadała mi zwarta forma i zwięzłość. Myślę sobie, że poetę odgadł we mnie Oldřich Mikulášek, wcześniej niż sam go w sobie odgadłem czy rozpoznałem. Sądzę również, że czekałem, aż zrobi się nieco swobodniej, aż minie stalinizm.


[przekład - Przemysław Dakowicz; tekst opublikowany w dwumiesięczniku "Topos" (2020, nr 3)]

----------------------------------

1Podstawę przekładu stanowi czterostronicowy maszynopis ze Skacelowskiej spuścizny, przechowywanej w dziale historii literatury Regionalnego Muzeum Morawskiego w Brnie. Tytuł nadany przeze mnie [P.D.]

2Jedna z dzielnic Brna.

3Fabryka łożysk w Brnie.

4Jak się zdaje, mamy tu do czynienia z trudno przekładalną grą słów. W czeskim oryginale: „na klíč”, tzn. „pod klucz” (o kompleksowo wyposażonym mieszkaniu). Być może w ten sposób poeta chciał podkreślić dziecięcą naturalność i szczerość.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz