wtorek, 17 stycznia 2012

Rozmowa o poezji Juliana Kornhausera (1)


Nakładem Wydawnictwa Uniwersytetu Opolskiego ukazała się właśnie antologia tekstów krytycznych poświęconych twórczości Juliana Kornhausera Było nie minęło.
Poniżej pierwsza część rozmowy z Wojciechem Kassem na temat Kornhauserowskich Ciosów.




Wiersz — miejsce osobne i wspólne.
O Ciosach Juliana Kornhausera rozmawiają 

Przemysław Dakowicz i Wojciech Kass

Wojciech Kass: Z wyboru wierszy Juliana Kornhausera Widok na jezioro. Wiersze z lat 1972-2007 wydanych w serii „Poeci Krakowa”, które przesłał mi syn poety Jakub, wypisuję wiersz Ciosy:

Kiedy poeta pisze,
pisze dla innych.
Ale inni nie zwracają się do niego
szukają tych z pierwszych stron gazet.
Pełen nienawiści
rzuca się na nich.
Gryzie, kopie, złorzeczy.
Chce być zauważony,
pisze coraz gwałtowniej i więcej.
Im dłużej walczy,
tym mniej jest dla innych,
a coraz bardziej dla siebie.


Nie daje mi on spokoju, niby  niepozorny, niby zwyczajny, a nie daje spokoju. Po pierwszej lekturze nie przeciekł, nie przeleciał, nie przeminął, a pozostał, tkwi we mnie. Zapraszam cię do środka wiersza, do jego stołu. Gdy o nim pomówimy, może przestanie mnie niepokoić. Poza tym przekonajmy się, gdzie ta rozmowa nas zawiedzie.

Przemysław Dakowicz: Chyba rozumiem, dlaczego ten wiersz wydał Ci się wyjątkowy — dotyka bowiem kwestii fundamentalnych: wskazuje na źródło, z którego wytryska poezja (potrzeba dialogu, rozmowy, kontaktu z odbiorcą), by następnie zarysować perspektywę komunikacyjnej klęski. Poezja jawi się tutaj jako jeden z najbardziej paradoksalnych (niedoskonałych? kalekich?) sposobów komunikowania się człowieka z człowiekiem. Czy finalnym doświadczeniem poety musi być gorycz samosobności? Jeśli nikt nie czeka na jego słowa, czy jedyną reakcją ma być „nienawiść” ukierunkowana na „nieczułego słuchacza”? Słowem — czy rozpoznania Kornhausera są słuszne? Czy to, co pomyślane zostało jako najprawdziwszy, najbardziej autentyczny dialog, musi nieodmiennie przeradzać się w gorzki monolog, a gest nakierowany na drugiego zamieniać w szamotaninę z samym sobą?
I jeszcze jedna wątpliwość — czy Ciosy są wierszem, o którym da się dyskutować, pozostając na poziomie tekstu? Nie obawiasz się, że ugrzęźniemy w psychologicznym przyczynkarstwie? Pytam, bo odnoszę wrażenie, że jest to utwór programowo antyliteracki, jakby celowo pozbawiony „uchwytów” umożliwiających klasyczną analizę i interpretację, zawzięcie broniący się przed zaklasyfikowaniem jako dzieło „sztuki poetyckiej”.

WK: Masz rację, to utwór programowo antyliteracki, więcej — publicystyczny;  możemy też, jak zauważasz, zabrnąć w tanie psychologizowanie. Mnie w Ciosach interesuje odwrócenie perspektywy. Bliżej nieokreślona sugestia, że samosobność poety staje się sytuacją pierwszą, wyjściową, a inni to mrzonka. W społeczeństwach globalno-masowych poeta jest coraz bardziej sam i pisze dla siebie. Zaciekawia mnie również zestaw słów wywołujący skojarzenie ze zwierzęciem a bliżej z psem; rzuca się, gryzie, walczy. Za pierwszym razem, niechcący przeczytało mi się „warczy”.

PD: Mówisz o odwróceniu perspektywy, tzn. w perspektywie pierwotnej (nie-odwróconej) poezję należałoby rozumieć jako próbę bycia ku Innemu. Akt poetycki byłby w myśl takiej koncepcji równoznaczny z podjęciem trudu rozmowy, z wychyleniem się ku odbiorcy, z zaproszeniem go do dialogu. I myślę, że — ostatecznie — tak należy traktować Kornhauserowskie Ciosy. Decyzja o wydrukowaniu wiersza jest równoznaczna z wołaniem o odpowiedź. Kształt utworu, jego pozorna antyliterackość, to, co nazywasz tonem publicystycznym, paradoksalnie zwiększa jego dialogiczność. To samo czynił Norwid, kiedy w pierwszym numerowanym ogniwie Vade-mecum pisał: „Syn minie pismo, lecz ty spomnisz wnuku”. Po latach, w epoce Młodej Polski, odczytywano te słowa jako proroczą zapowiedź „zmartwychwstania” jego twórczości, w rzeczywistości zostały jednak wypowiedziane po to, by maksymalnie pobudzić uwagę czytelnika współczesnego Norwidowi.
A zatem, wiersz Kornhausera widziałbym ostatecznie w dwóch planach: 1. jako wypowiedź metapoetycką; 2. jako praktyczną realizację strategii „gryzienia, kopania, złorzeczenia”, mającej doprowadzić do tego, by poeta „został zauważony”, tzn. by czytelnik zechciał wejść w żywy dialog z tekstem. Jeśli spojrzeć na Ciosy z takiej perspektywy, okaże się, że to utwór, którego forma doskonale przylega do jego zawartości treściowej, dzięki czemu możliwe okazuje się przekroczenie owego pierwotnego komunikacyjnego ograniczenia (odzyskanie szansy „bycia dla innych”, nie dla siebie).
Ale chyba nieco się zagalopowałem — to, co powiedziałem, brzmi niemal jak podsumowanie dyskusji. Powinniśmy chyba zająć się samym tekstem, bo w nim kryje się odpowiedź na wszystkie pytania. Jak rozumiesz tytuł wiersza?

WK: Zanim porozmawiamy o tytule, chciałbym zwrócić ci uwagę na jeszcze jeden plan, ten — moim zdaniem — najbardziej ukryty; jest jak mgiełka, ale wyczuwalna. Ten plan to przestroga. Czy zdania „nie zwracają się do niego”, „chce być zauważony” nie oznaczają, a zwłaszcza to drugie, pragnienia nie tylko dialogu, ale i sukcesu, nagrody, tytułu. To także wiersz o tym, co może wyniknąć dla poety, jakie mogą być konsekwencje pożądania łask świata, które dla aktu pisania, w ogóle dla tajemnicy tworzenia, są pozorne. Wiesz, wybitny wiersz nie ma celu, więcej, jest „bezrozumny” w tym sensie, że wymyka się rozumowi, nie chce zdobywać świata, a najwyżej niezauważalnie do siebie przekonać. Wiersz, w który wkalkulowany jest cel, może inaczej, który ma być drogą na salony, do pozostania zauważonym, jest podejrzany. Pragnienie nagrody jest cechą ludzką, nie cechą poezji. Wiersz jednak pisze człowiek i to się jakoś łączy. Czy posunąłem się daleko? Czy Kornhauser w tym wierszu jest poetą przestrzegającym?

PD: Rzeczywiście, to również wiersz-przestroga. Z taką interpretacją dobrze współbrzmi fragment rozmowy z kornhauserowskiego numeru „Toposu”. W odpowiedzi na pytanie Adriana Glenia o perspektywy rozwoju polskiej literatury Kornhauser przedstawia celną analizę mechanizmów rządzących współczesnym rynkiem czytelniczym i wydawniczym. Wspomina o atomizacji środowiska literackiego, które nie jest już zdolne wygenerować „kodeksu wartości” ani nie stanowi „centrum opinii”. Swoje obserwacje podsumowuje w następujący sposób: „Zatem nie tyle […] apatia, ile powolna praca nad sobą, wybuch indywidualności, pojedyncze dzieła. A potem czekanie na to, by autor się usamodzielnił, zmężniał, nie poddał prawom rynku i nie dał się podejść kulturze masowej, co spotkało już wielu, nie tylko młodych. A to jest największe zagrożenie, z którego najczęściej młodzi nie zdają sobie sprawy, tęskniąc do blasku reflektorów, szklanego ekranu, kolorowych pism” („Ciągły moment wyczekiwania. Rozmowa z Julianem Kornhauserem, „Topos” 2006, nr 3, s. 14). Gdyby chcieć zapisać w języku dyskursywnym przestrogę, którą wyczytujesz z Ciosów, sądzę, że brzmiałaby ona mniej więcej tak (?): „Poeto, wystrzegaj się ambicji, nie próbuj osiągnąć sukcesu za wszelką cenę, nie staraj się »być zauważony«. Dzieło prawdziwie wartościowe nie domaga się rozgłosu, powstaje jako efekt mozolnego doskonalenia warsztatu (i charakteru). Rzeczywisty dialog (»bycie dla innych«) rodzi się w najgłębszej samotności, wyrasta z bezinteresownej, zdawać by się mogło: absurdalnej, pracy z/nad samym sobą”.

WK: Nasuwa mi się wiersz Chuang Tsu, który zmarł trzysta lat przed Chrystusem. Przetłumaczył go Czesław Miłosz, nosi tytuł Dążyć do wygranej:

Kiedy łucznik strzela nie dbając o nagrodę,
służy mu cała jego zręczność.
Kiedy strzela o klamrę mosiężną,
już zaczyna drżeć jego ręka.
Kiedy strzela myśląc o złocie,
albo ślepnie, albo widzi dwa cele,
jest wtedy jak pomieszany.
Nie zmieniła się jego zręczność. To nagroda
rozdwoiła go. Już troszczy się.
Myśli więcej o wygrywaniu
niż o strzelaniu.
I jego chęć, żeby wygrać
odejmuje mu siłę.


Mądry wiersz, i jak bardzo współcześnie brzmi. Można by go czytać przed rozmaitymi slamami, popisami, konkursami jednego wiersza. Ba! Na wszystkich arenach turniejów garbusów. Jego forma, język niewiele różnią się od formy i języka Ciosów, które powstały dwa tysiące trzysta lat później! To też wiersz-przestroga, wiersz-rada. Pod łucznika możemy podstawić każdego, kto jest w wielkiej i starej jak świat rodzinie artystów, z poetą włącznie. Konsekwencją pożądania wygranej jest ubytek sił, marnotrawienie energii.

PD: Nasza rozmowa pokazuje, że dobra poezja może stać się zaczątkiem refleksji daleko wykraczającej poza przestrzeń wyznaczoną przez pojedynczy tekst. Zarówno Chuang Tsu, jak i Kornhauser dotykają bowiem zagadnień zasadniczych — mówią o mechanizmie regulującym porządek człowieczego bycia w świecie. Jestem zamknięty w klatce „ja”, z której chcę się wyrwać — niezależnie od tego, czy los i życiowe okoliczności uczyniły mnie stolarzem, piekarzem czy artystą. Prawdziwa wolność może się we mnie zrodzić jedynie wtedy, gdy zaakceptuję własną kondycję, gdy przestanę się buntować, gdy swoje zajęcia, z całą ich powtarzalnością, uznam za słuszne i sensowne. Pisanie jest wśród wszystkich możliwych do pomyślenia rodzajów aktywności ludzkiej czynnością bodaj najbardziej absurdalną. Niczego nie zmienia, nie daje chleba, nie polepsza relacji między członkami rodziny. Jest źródłem zgryzot i życiowych zawodów. Nieliczni pisarze paradują w świetle kamer, udzielają wywiadów, odbierają doroczne środowiskowe laury. Mimo to tysiące anonimowych wyrobników literatury pochylają się każdego ranka i wieczoru nad notesami i ekranami monitorów. Dlaczego tak się dzieje? Czy nie potrafilibyśmy żyć, nie domagając się od „świata” uznania, uwagi poświęconej mizernemu pojedynczemu istnieniu? Piszemy, by poczuć, że nie jesteśmy sami, ale co zrobić, gdy świat nas nie chce, uznaje za fantastów i darmozjadów? Gryźć i kopać, walczyć, bić się o własną pozycję?  Kornhauser powiada, że taka roszczeniowa postawa do niczego nie prowadzi, niczego nie daje, że ostatecznie stawia cię przed koniecznością przemawiania do lustra. Co ci pozostaje — zaakceptować fakt, że jesteś sam i nikt nigdy nie odezwie się do ciebie, nie odpowie na twoje wezwania, że nieodwołalnie jesteś skazany na milczące lekceważenie drugiej strony? Masz stać się brzuchomówcą? W Ciosach zawarta jest odpowiedź na owo pytanie. Nawet jeśli „świat” otworzy się na ciebie, będzie to otwarcie pozorne, w rzeczywistości do końca pozostajesz sam ze sobą.
Ciosy zamykają Kornhauserowski tomik Origami, książkę dziwaczną i niezwykłą, w sposób ostentacyjny nieliteracką, powiedziałbym także: nienagradzalną. Bo pisanie — mówi poeta — to czynienie bezinteresowne, niemożliwe do uzasadnienia, doskonale anty-racjonalne i, by rzec nieco pretensjonalnie, dezorientująco orientalne:

W pociągu z Krakowa do Oświęcimia
troje młodych Japończyków
układa origami
zabijając czas.
Mijamy wzgórza i lasy,
a papierowy łabędź
spogląda sennie na płonące
trawy.


WK: Po stronie przedziału i Japończyków papierowy łabędź, po stronie przesuwającego się krajobrazu wzgórza, las, trawy. Łabędź — ludzki twór — „spogląda sennie”. Trawy — element natury — są płonące. W ostatnich trzech wersach jest bardzo ruchliwie, nachodzą „na siebie” słowa, ich znaczenia. Największe napięcie występuje pomiędzy słowami „papierowy” i „płonące” przy czym „trawy” wyrzucone zostały do następnego i zarazem ostatniego wersu, gdzie tkwią samotnie. No więc, jaka jest relacja między zabijaniem czasu a przesuwającymi się za oknem wzgórzami i lasami? Między papierowym łabędziem, a płonięciem? Także traw.

PD: Origami stanowi dość istotne dopełnienie Ciosów. Powiedziałbym nawet, że jest to — w pewnym zakresie — przetworzenie tego samego tematu, z tym że w Ciosach podstawowe treści wypowiedziane są wprost. Pytasz, jaka jest relacja między „zabijaniem czasu” a krajobrazem przesuwającym się za oknem pociągu, co łączy „papierowego łabędzia” i „płonące trawy”. Myślę, że prawdziwa poezja powstaje na styku bezinteresownej, pozornie pozbawionej sensu czynności zapisywania („origami”) i tzw. rzeczywistości/prawdy, której pisarz próbuje dotknąć. Łabędź musi spłonąć, musi się dokonać misterium zaślubin papieru i płomienia. „Gryzienie”, „kopanie” i „złorzeczenie” z Ciosów to droga na skróty, ścieżka prowadząca na egzystencjalne i artystyczne manowce. Poeta winien kierować się miłością, nie nienawiścią, ale nie będzie to możliwe, jeśli nie pogodzi się z samotnością, nie przyjmie swojego powołania (a słowo to znaczy także: kalectwo). Na poetę czeka pusta, milcząca izba, cztery ściany, blat stołu i biel kartki. I może jeszcze — szyba okienna, za którą przesuwają się wzgórza, lasy i pola traw: „Gdy się modlicie, nie bądźcie jak obłudnicy. Oni lubią w synagogach i na rogach ulic wystawać i modlić się, żeby się ludziom pokazać. Zaprawdę, powiadam wam: otrzymali już swoją nagrodę. Ty zaś, gdy chcesz się modlić, wejdź do swej izdebki, zamknij drzwi i módl się do Ojca twego, który jest w ukryciu. A Ojciec twój, który widzi w ukryciu, odda tobie”.

WK: Potrzebą człowieczą, potrzebą, która jest skazą, jest plac, dziedziniec, salon. To obszar stroszenia piórek, możliwości rozmaitych odbić w innych, ich oczach i lustrach. Z tego bierze się szeroko pojęta kultura, ze spotkania i konfrontacji z drugim, która w czasie obecnym przebrała formę pop-masowości. Wiersz Kornhausera należy do mądrościowych, takich, które w najlepszej wierze przekazują najgłębsze doświadczenie egzystencji i poezji. Jest w nim ton, takie niezauważalne babie lato tonu moralizatorskiego, czego współczesność literacka boi się i unika albo przerabia na sarkazm i autoironię. Ale ton moralizatorski, pouczający, doradzający głęboko tkwi w tradycji retoryki języka poetyckiego. Co mówią ostatnie wersy Ciosów? Mówią to, że im mocniej walczysz, konfrontujesz, obmyślasz podchody, strategię, uprawiasz grę, wojenkę podjazdową, kalkulujesz i co tam jeszcze, tym mniej jesteś dla innych, a bardziej dla siebie. Mniej dla placu i dziedzińca świata (którego poezja i tak nie zdobędzie, co najwyżej przekona), a bardziej dla swojego ja, które generuje urazy, resentymenty, żółć i drwinę. Czy znasz ten niezwykle piękny i głęboki zapis Máraiego o bezimiennym poecie? O tym, że taki poeta jest możliwy w każdym miejscu, każdym kącie świata i że nazwisko tego poety nie figuruje na plakatach, na literackiej giełdzie, że on sam nie chce być oficjalnym poetą z recenzjami, laurami, honorami, wyznawcami, ze stolikiem etc. On chce być tylko poetą i „jak drzewo chce dzierżyć pod niebem swoją koronę […], ponieważ w sercu ma żar, który zeń promieniuje […], bowiem Bóg dotknął jego czoła, zna wzajemne powiązania i słyszy tę inną muzykę, która płynie z przedmiotów, z duszy zwierząt i roślin oraz z ludzkich” (Sándor Márai, Niebo i ziemia). To jest odwołanie do archetypu poety. Jak sądzisz, czy taki poeta wciąż jest możliwy? Tak zupełnie poza planem, placem, dziedzińcem i salonem? W moim przekonaniu to nie idea poety, to nie poeta odczłowieczony, a najprawdziwszy i jednocześnie najbardziej rzeczywisty z poetów. Ten, który piastuje i pasie Rzeczywistość, tkwi w niej, jest w niej zanurzony i jak zauważyłeś — bezinteresownie ją zapisuje. Nie ma innego celu, nastawień, ukierunkowań; nie traci sił, żeby walczyć i wygrywać oraz podsycać swoje interesowne ego, które potwornieje i zadaje ciosy, a następnie — obolałe i słabe — dostaje kontrę.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz