Am Nehr
Obłoki białe wzdłuż błękitu
Nieczułą dłonią przesuwane,
Liście i trawy, które ostry
Prześwietla w porze świtu promień,
Grające w łąkach senne świerszcze
Z suchym brzemieniem na odwłokach,
Mrówki idące w karawanach,
Gdzie ciemnym światłem świecą błota,
Bydło wśród pól po ścieżce wąskiej
Kroczące skądś od wodopoju
Z goryczą tamtej wody w pyskach
I parujące góry gnoju,
Ludzie na moście – w czarnym nurcie,
Co w głębi zimnym ogniem płonie,
Odbite twarze, które nigdy
Już nie zostaną powtórzone.
Tren dla Julie Wohryzek
mieliśmy przecież
jechać do Monachium
pamiętasz miła w lutym
może w marcu
lecz najpierw miał być
bardzo cichy ślub
nowe mieszkanie
na Vršovicach
skąd starą Pragę
widać niemal równie
dobrze jak z Vinohradów
to się nam także
wyśliznęło z rąk
jakże się żenić
bez własnego kąta
już umówieni
z planami na przyszłość
byliśmy blisko
tak straszliwie blisko
że byle pretekst
okazał się dobry
by wszystko skończyć
lepiej by było
do Monachium ruszyć
gdzie nocą dzwonią
grubo rżnięte kufle poeci
biorą rządy w wątłe dłonie
i gdzie bezkształtne nowe
czeka życie
trzeba nam było w pociąg
wsiąść i jechać i wszystko robić
jak kiedyś w Schelesen
być jak dwie strony
tej samej monety szczęście
cierpienie w niemożliwym
splocie w Schelesen w Pradze
bywaliśmy wolni
nocą w zaułkach w dzień
na leśnych ścieżkach
i w Černošicach
na brzegu Berounki
gdy dłoń twą małą
trzymałem w mej dłoni
teraz gdzież jesteś
gdzie proch z twego ciała
które lubiło puder operetkę
kinematograf komedie
i żarty śmierć pogodziła
nasze dwa bieguny
o miła moja
lekcję hebrajskiego
chętnie opuszczę
abym mógł się pławić
w twym słodkim jidysz
byleby tylko byleby
nam nigdy na myśl
nie przyszło jechać
do Monachium
Kierling 1924 – Auschwitz 1944
Bolesław Leśmian idzie Cegielnianą
Pamięci Autora Umschlagplatzu
i Końca lata w zdziczałym ogrodzie
Bolesław Leśmian idzie Cegielnianą.
Jesionkę strasznie ma poprzecieraną.
Kapelusz zsunął na pochmurne czoło.
Trochę mu smutno, trochę jest wesoło.
Wie skądś, że idzie w stronę własnej śmierci.
Już mu byt-niebyt dziurę w głowie wierci.
Już go coś w kościach łamie, głowa pęka –
Taka marszruta to jest istna męka.
Bolesław Leśmian idzie w stronę Boga,
Lecz Bóg się sprytnie po podwórkach chowa.
Nie każ nam, Panie, wciąż czekać na Ciebie,
Potrzebny jesteś tutaj, nie tam w niebie.
Gorzka i ciemna jest w twą stronę droga.
Tam, gdzie Park Śledzia, płonie synagoga.
Ale Bóg milczy, znak daje milczeniem,
Ciszą rozmawia ze swoim stworzeniem,
Przemyka chyłkiem, wódkę pije w szynku,
Ma jakieś sprawy na Bałuckim Rynku.
Mówią: skupuje suche pajdki chleba,
Nie płaci wiele, tyle ile trzeba.
Ma milion rumek w przetartej poszewce,
Jest całkiem chudy, bardzo się mu jeść chce.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz