[źródło: „Topos” 2021, nr 2, s. 58–59]
Jan Zahradníček
Separatka
Mam sąsiadów po prawej i sąsiadów po lewej.
Jak również pod nogami i nad głową. Tak blisko
a cóż za przepaści między nami tych stropów, tych ścian.
Jesteśmy każdy sam.
Kropla z huczącej rzeki wszechrzeczy.
A gdy do siebie stukamy,
jest to stukanie górników zasypanych setki metrów po ziemią.
Są to sygnały z Marsa.
Nigdy się nie widzieliśmy, nie ustaliliśmy znaków ani klucza,
według którego by się deszyfrować dało te wzajemne depesze.
Zostaje więc jedynie domysł, że tam za ścianą czeka
takie samo ja,
podobny kłąb desperackiej nadziei
miotającej się między przeszłością a przyszłością
między drzwiami a oknem, które kratą swą krzyżuje nas.
Nie wiemy gdzie. Nie wiemy dokąd.
Tylko szczekanie psów w oddali, bzyczenie much pociesza nas,
że nie zostaliśmy deportowani na którąś z pozostałych planet,
żeśmy nie na Marsie ani na Księżycu,
żeśmy na Ziemi wciąż.
Jest w tym nadzieja powrotu.
Jest w tym drobina pocieszenia,
bo gdy minie świt słońce wstępuje tak samo do wszystkich cel.
A potem przez całe przedpołudnie
jego złota ikona przesuwa się z powagą jak w liturgii
z kąta w kąt
po tych pustych ścianach
po tych ubogich więziennych meblach.
To ziemia z nami tak obraca się. To w niezmierzonej dali na Kaukaz
z Himalajów południe się z wolna przesunęło
i wszędzie tam miliony więźniów śpiewają mu swą dumkę.
A potem przekraczając wielkie rzeki Wschodu
zbliża się ku innym górskim pasmom, ku innym rzekom
ku nam.
Tymczasem zaś
na drugim końcu świata
koń północy,
jak gdyby ścigał słońce odchodzące,
ugania się po prerii od Oceanu Atlantyckiego po Ocean Spokojny
i we wszystkich miastach między Bostonem a San Francisco
po kolei
opuszczają żaluzje, opuszczają strudzone powieki.
I obie Ameryki jak okręty ze śpiącymi przez ciemność płyną
światła Eliasza na masztach Kordylierów,
na masztach Andów.
Na ziemi więc jesteśmy wciąż, lecz przecie jakby poza nią.
Nie wiemy nic o elektrycznych iskrach przeskakujących
między narodami Wschodu a narodami Zachodu. Pukamy do siebie,
jedynie po to by się nawzajem upewnić,
że należymy do tych dwóch miliardów wygnanych synów Ewy.
A z obu stron świata rozdartego jak zasłona świątynna
niewysłowiony lament w nas rozrasta się po ciemność ust
i Bóg go słyszy.
[z tomu Dom Strach]
z języka czeskiego przełożył Przemysław Dakowicz
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz