wtorek, 29 grudnia 2020

Rozmowa Miloša Doležala z Marią Zahradníčkovą

 

CIĘŁAM DREWNO I OTWORZYŁA SIĘ FURTKA”...

ROZMOWA MILOŠA DOLEŽALA Z MARIĄ ZAHRADNÍČKOVĄ,

ŻONĄ POETY JANA ZAHRADNÍČKA[1]

[FRAGMENT]


Zahradníčkovie w Brnie, rok 1946 lub 1947 [fotografia z arch. M. Doležala]

 

Miloš Doležal: Dorastała pani w wysoczyńskiej wsi Uhřínov, niedaleko Velkého Meziříčí. Jak wspomina pani swoją rodzinną gminę?

Maria Zahradníčková: To była inna wieś, niż jest teraz. Dziś w całej wiosce nie ma ani jednej gęsi, ani jednej krowy, nie jest to więc żadna wieś, ale na poły miasto. Pochodzę z chłopskiej rodziny, również dlatego nasi zostali za komuny wysiedleni, w pięćdziesiątym drugim, na świętego Wacława. Mój rodzinny dom stoi przy placu, liczy sobie trzysta lat. Tam się wychowałam. Urodziłam się w roku 1900, w styczniu, kiedy tata wrócił z rosyjskiej niewoli. Było nas pięć dziewcząt i dwóch chłopaków. A jeszcze dwaj kolejni zmarli. Mama miała dziewięć porodów. Powinni jej za to dać medal, a zamiast tego ją wysiedlili, kiedy owdowiała i zostały jej na głowie dzieci. Oczywiście, musiałam się opiekować rodzeństwem. W dzieciństwie doglądaliśmy gęsi i paśli krowy na łąkach ponad Uhřínovem. Było tam ślicznie. Również Jakub Deml przyznał, że w Uhřínowie jest piękniej niż w Tasovie. […] Koło Uhřínova są tak piękne doliny, że poeci chodzili tam sobie obmywać nogi. W dziewczęcych czasach szłyśmy raz wiązać owies i zobaczyłyśmy rozwieszone na wierzbach płaszcze. Zlękłyśmy się i w ogóle nie chciałyśmy na tę łąkę wejść. Przecież to panowie z plebanii moczyli nogi – Jan Dokulil, Jan Zahradníček i Jan Čep.

Miała pani zatem piękne dzieciństwo?

 

Tak, idylliczne. Wprawdzie musieliśmy pracować, ale to nam z całą pewnością dobrze robiło. Zimą się również czytało, choć pracy było więcej. Jako najstarsza z córek chodziłam do szkoły do Meziříčí, a jest to sześć kilometrów w jedną i sześć kilometrów w drugą stronę, tak więc odkąd skończyłam dziesięć lat, każdego dnia miałam w nogach dwanaście kilometrów. Bez względu na pogodę. Byliśmy rodziną katolicką i również dlatego zostaliśmy wysiedleni – jako „niepożądani”. Mieszkały tam inne chłopskie, lecz nie katolickie, rodziny, ale ich nie wysiedlono. Nasza rodzina trzymała się razem, mieszkaliśmy z babcią i ciocią, która kulała. Brat również utykał, dlatego ludzie dotknięci kalectwem czy chorobą nie byli dla mnie niczym niezwykłym[2].

Dlaczego zdecydowała się pani na szkołę nauczycielską?

Ponieważ rodzice mieli nas dużo, jako najstarsza wyruszyłam w świat. […] Dopiero w roku 1942 zostałam zatrudniona jako asystentka w szkole podstawowej w Meziříčí. Wkrótce potem inspektor posłał mnie na krótko do Velehradu, a po wakacjach do zapadłej wsi Košíky, gdzie kończy się droga. Wiodło mi się tam dobrze. Miałam dwadzieścia pięć lat i dopiero zaczęły mi rosnąć zęby mądrości.

Kiedy po raz pierwszy usłyszała pani nazwisko Jan Zahradníček?

Jana Zahradníčka po raz pierwszy widziałam w Řepčínie. Powiedziano nam wówczas, że z wykładem przyjadą pisarze Jan Čep i Jan Zahradníček. […] W roku 1937 proboszczem w Uhřínowie został Jan Dokulil, a Zahradníček przyjechał do niego w wakacje – byli szwagrami. Później wspólnie pomieszkiwali na plebanii, ale ponieważ była stara i zawilgocona, zatrzymywał się Zahradníček w domu mojej ciotki, który stoi naprzeciwko naszego. Tam widziałam go po raz drugi. Podczas wojny byłam w domu i poczytywałam sobie za honor, że dane mi jest przepisywać jego wiersze z tomu Chorągwie. Dyktował mi je, bo tych jego bazgrołów nie umiałam rozczytać [...]. W Uhřínovie widywaliśmy się jednak rzadko. Mama była temu przeciwna, bo on nic nie miał i ja nic nie miałam [...]. Kiedy potem wyjechałam uczyć na Slovácko, nasze relacje stały się bliższe. Pisał do mnie każdego dnia... Koledzy śmiali się, że dostaję kartkę za kartką. Zaraz w czterdziestym drugim zaczął Jan pisać książkę Pod biczem miłosnym.

Tak to wyglądało przez całe trzy lata, czekało się na koniec wojny. Jan dostał posadę redaktora w Miejskiej Drukarni przy placu Šilingrovym [w Brnie] i pomieszkiwał kątem u Hlouchów, rodziny brata [późniejszego] biskupa[3]. W końcu dostał mieszkanie przy ulicy Černopolnej. Ślub wzięliśmy po wojnie w Uhřínovie, piętnastego października, tego samego dnia, co moja siostra. [...] Naszym świadkiem był Jan Čep. Do Bożego Narodzenia uczyłam w Měřinie, a później przyjechałam za Janem do Brna, ciężarówką – poza pierzynami i książkami nie było co przewozić.

Jak przeżywał Jan Zahradniček drugą połowę lat czterdziestych?

Wiele przyszłych wydarzeń przewidział już podczas wojny. W tomie Pod biczem miłosnym jest jeden wiersz – „Dość nieba w oczach twych na deszcze żalu”, „ty wiesz to, wiesz, a mimo to tak łatwo ci objąć krzyże dwa” – i jest on proroczy. Wiedział, co nas czeka. [...]

Jan Zahradniček został aresztowany w czerwcu 1951. Pamięta pani ten dzień?

Niczego się nie spodziewałam, byłam w ciąży, więc nic mi nie powiedzieli. Ale gdy wróciłam ze szpitala z małą Klarusią, mówi mi Jan: „Fučík, Křelina, Knap siedzą od lutego, marca, kwietnia, więc myślę, że mnie nie zamkną, bo już czerwiec”. Aresztowali go 13 czerwca, ale na urzędowym zawiadomieniu wpisano 12 czerwca. Tego dnia pojechał z Bochořákiem do Tasova, ale u Bochořáka już o niego rozpytywali. Przyszli rano, jakoś wpół do ósmej. Klarusia spała w wózku, a ja robiłam w kuchni śniadanie dla pozostałej dwójki. Jasio już biegał, Zdzisława jeszcze nie, trzymałam ją na kolanach. Jan wciąż spał, z Tasova wrócił wieczorem. Gdy zadzwonili, Jasio pobiegł otworzyć i nagle w mieszkaniu byli dwaj mężczyźni i pytali o Jana Zahradníčka. Już wiedziałam. Zbudzili go, szli z nim do łazienki, wszędzie. Dzieciom zrobił krzyżyk na czole, mnie objął. Auto stało przed domem, tam go wsadzili i jeszcze wrócili. Przetrząsnęli cały dom, wszystko poprzewracali, ale nic nie znaleźli, bo tego, co powinni byli znaleźć (rękopis poematu Znak mocy), już dawno tu nie było. Chcieli zabrać wózek, w którym spała Klarusia, ale na to się nie zgodziłam. Pozwolili jej spać.

Mąż był sądzony wspólnie z katolickimi intelektualistami – Knapem, Křeliną, Fučíkiem, Kalistą, Kuncířem – [przedstawiano ich wszystkich] jako „grupę antypaństwową”; został skazany na trzynaście lat więzienia.

Najpierw był więziony w Brnie i Znojmie, ale potem przewieźli go do Pragi, na Pankrác i na ulicę Bartolomějską. Zdaje się, że tam wszyscy siedzieli w pojedynczych celach. Pamiętam, że Jan był całkiem wymizerowany, mówił, że na przesłuchania strażnik musi go nosić na plecach, zupełnie się nie nadawał do chodzenia po schodach. Miał słabe serce, więc strażnik podpierał go chyba z litości. Rozprawa odbyła się w Brnie w czerwcu roku 1952, w Sądzie Krajowym obok „czerwonego kościoła”. Tam poznałam wszystkie żony sądzonych pisarzy. Przyjechałam już z Uhřínova, dokąd nas miesiąc wcześniej przesiedliło wojsko; po aresztowaniu męża zostałam z trójką dzieci wygnana z Brna. Miałam się z panią Renčową przenieść gdzieś do Jesenika, ale odmówiłam, wolałam jechać do nas, do Uhřínova. I chociaż skazali nas na jakieś życie zastępcze, byłam szczęśliwa, że nie jesteśmy w Brnie, bo dla dzieci wieś jest najlepsza. Wreszcie i dla mnie nie było to złe – wszyscy tam od dzieciństwa mnie znali i wiedzieli, kim jestem. Nikomu nic nie musiałam wyjaśniać. [...]

 

[przekład: P. Dakowicz; pełen tekst rozmowy w dwumiesięczniku "Topos" (2020, nr 4)]



 


[1] Podstawa przekładu: Řezala jsem dříví a otevřela se vrátka... Setkání s Marií Zahradníčkovou, ženou básníka Jana Zahradníčka, w: M. Doležal, Cesty Božím (ne)časem. Rozhovory, Kostelní Vydří 2003.

[2] Maria Zahradníčková nawiązuje tu do kalectwa swojego męża, który cierpiał z powodu garba na plecach.

[3] Josef Hlouch (1902–1972) – rzymskokatolicki kapłan, profesor teologii pastoralnej, w latach 1947–1972 biskup czeskobudziejowicki, prześladowany przez władzę komunistyczną.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz