poniedziałek, 7 grudnia 2015

Pl. Piłsudskiego - Łączka, 27.09.2015 (cz. 1)




Strefa alegorii

Moment wejścia w obręb parku miejskiego, który do dziś nosi dawną nazwę Ogrodu Saskiego, oznacza stopniowe wygłuszanie odgłosów miasta, w słoneczny niedzielny poranek powoli budzącego się do życia. W cieniu drzew ustawiono tu kamienne figury. Przechodzę obok nich w milczeniu, wpatrując się w zarys Grobu Nieznanego Żołnierza. W grudniu 1944 roku, kiedy Niemcy dopalali Warszawę, podmuch eksplozji, która zniszczyła Pałac Saski, pozrywał rzeźby z postumentów. Frunęły w powietrzu, jakby wykonano je ze styropaniu lub z papier-mâché, koziołkowały, traciły głowy i ręce, atrybuty wypadały im z rąk. Gdy podniesiono je z upadku, trudno było rozpoznać, kto jest kim i jaką prawdę miał przekazać odwiedzającym Ogród. Części rzeźb nie zidentyfikowano, poustawiano je na niewłaściwych cokołach, obecnie przemawiają więc dziwnym, nie do końca zrozumiałym językiem.
Gdyby wsłuchać się w ich głosy, co by nam powiedziały?
Arytmetyka” jest kopią dawnego pomnika, wykonaną po wojnie na podstawie dostępnej dokumentacji. Prezentuje się jako młoda niewiasta w sukni, której prawy rękaw opada, odsłaniając część ramienia. W jednej ręce dzierży rysik, drugą oparła na księdze. Będzie pisać. Być może – dla lepszego utrwalenia – zapisze formułę, jaką wyryto na jej szacie: „Par et impar”, co znaczy: „Równe i nierówne”. Pierwsza z rzeźb poucza mnie zatem mniej więcej tak: „Idealne równanie arytmetyczne powstaje, gdy poszczególne elementy dodane do siebie lub od siebie odjęte dają ten sam wynik. Liczy się tylko precyzja obliczenia”. I dodaje: „Sprawdzaj i porównuj. Zestawiaj, aby uniknąć błędu”.
Postać stojąca na postumencie z napisem „Prawda” dawniej nosiła włoskie imię „Ammaestramento”, to znaczy: „Pouczenie”. Słownik współczesnego języka włoskiego podaje kilka znaczeń dodatkowych – nauka, przestroga, uczenie, wychowywanie. Zgodnie z zasadami zawartymi w słynnej Ikonologii Cesare Ripy Ammaestramento należy przedstawiać jako czcigodną, pełną powagi postać męską o wspaniałym wyglądzie, trzymającą w ręku lusterko, wokół którego umieszczony jest napis: „Inspice, cautus eris”, co można przełożyć na polski w następujący sposób: „Przyglądaj się, a upewniony będziesz”. Ten młody mężczyzna, któremu po wojnie – wbrew zaleceniom Ripy – wciśnięto w dłoń księgę, napomina mnie: „Bacz, bądź uważny, obserwuj – zostaniesz nagrodzony wiedzą, twoje wątpliwości znikną, objawi ci się prawda”.
Dzisiejsza Geografia nosiła niegdyś miano Sprawiedliwości. Wtedy trzymała w dłoni kątomierz, dziś w miejsce kątomierza wstawiono lusterko (nie to samo, które jeszcze w trakcie powstania należało do Ammaestramento – tamto, zanim na dobre odeszli, stłukli Niemcy). Sprawiedliwość, zamiast mierzyć i ważyć, wpatruje się teraz we własne odbicie. Ta znacząca zmiana to sprawka dziewiętnastowiecznych konserwatorów. Jakby przewidzieli, co się tu będzie działo w połowie wieku dwudziestego i później. Jakby objawiła im się rzeczywistość dwóch okupacji, niemieckiej i sowieckiej. Konserwatorzy sprzed dwóch stuleci uznali widać, że roztrząsanie skomplikowanej kwestii odpowiedzialności za czyny i słowa nienajlepiej służy rzeźbom i ludziom. Świadomie lub nieświadomie postawili przed nami także zadanie z zakresu geopolityki prawa, przymusili nas do zapytywania o związek między miejscem na mapie, jakie zajmuje dana zbiorowość, a stopniem moralnej presji, której zostaje poddana. Bo sprawiedliwość lub jej brak wiele mają wspólnego z geografią.
Kiedy więc wychodzę z cienia drzew posadzonych na miejscu dawnego Ogrodu Saskiego, brzmią mi w głowie trzy przykazania. Przyglądaj się. Sprawdzaj i porównuj. Domagaj się jednoznacznych odpowiedzi.

Strefa zamknięta

Dwadzieścia minut przez rozpoczęciem nabożeństwa żałobnego plac nie jest wypełniony nawet w jednej piątej. W odległości kilkudziesięciu, może stu metrów od papieskiego krzyża ustawiono żeliwne barierki. Są w nich dwie śluzy obsadzone przez ochroniarzy i przedstawicieli organizatora uroczystości – Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa. Dwie kolejki o nieregularnych brzegach wolno posuwają się do przodu. Ludzie z flagami, starcy w mundurach, z opaskami Polski Walczącej na rękawach marynarek. Przy bramkach sprawdzane są zaproszenia – wpuszcza się urzędników, VIP-ów i rodziny Wyklętych. Dziewięćdziesięcioletni zażywny pan, który na Powązkach okaże się członkiem jednego z akowskich pocztów sztandarowych, podchodzi do bramki, lecz zostaje zatrzymany przez ochroniarza o grubym karku. Pada pytanie o zaproszenie, po czym mężczyzna, który dokumentem nie dysponuje, zostaje, w nie do końca grzecznych słowach, odesłany na koniec kolejki. Kiedy wejdą wszystkie osoby zaproszone, będziemy wpuszczać pozostałych – wyjaśnia kobieta z identyfikatorem na szyi. Kombatant próbuje jeszcze tłumaczyć, kim jest, dlaczego się tu znalazł, co robił przed siedemdziesięciu laty, ale wygolony cerber nie słucha. Żuje gumę.

Ciąg dalszy w książce Afazja polska 2 (Warszawa: wyd. "Sic!", 2016).




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz