wtorek, 20 maja 2014

Notatnik smoleński - fragmenty w dwumiesięczniku "Arcana", książka niebawem


Na łamach krakowskiego pisma "Arcana" ukazały się fragmenty przygotowywanej do druku książki Przeklęte continuum. Notatnik smoleński.
Niżej jeden z zapisków, pochodzący z 26 listopada 2012 roku.




Rok 1905 był rokiem rozruchów. Ulicami miast nieistniejącego państwa przetaczały się demonstracje. W styczniu ogłoszono strajk powszechny. Radykalizm społeczeństwa wzrastał.
Władze pruskie, rosyjskie i austriackie postanowiły działać. Lista najaktywniejszych działaczy podziemia była od dawna gotowa. W szeregi konspiratorów przeniknęły tysiące tajnych agentów, którzy informowali władze o planach organizacji niepodległościowej. Od kilku lat specjaliści pracowali nad portretami psychologicznymi jej przywódców — szukano „najsłabszych ogniw”. Z archiwów państw zaborczych wydobyto dokumenty tajne specjalnego znaczenia. Szczególną uwagę zwracano na teczki tych, którzy niegdyś podjęli współpracę, teraz zaś, pragnąc odkupić winy przeszłości, przeistoczyli się w konspiratorów.
W listopadzie car Mikołaj II wprowadził na terenie Królestwa Polskiego stan wojenny. Podobnie uczynili władca austriacki i pruski. Tej samej do nocy do mieszkań konspiratorów w trzech zaborach wkroczyły służby specjalne. Podejrzani mieli kwadrans na spakowanie najpotrzebniejszych rzeczy. Osadzono ich w miejscach odosobnienia. Obserwowano, podsłuchiwano, notowano. Prowadzono rozmowy, proponowano rozwiązania kompromisowe.
Duch w społeczeństwie upadł. Wojsko rozpalało na ulicach ogniska, patrole patrolowały. Wprowadzono godzinę policyjną. Brakowało żywności, ludzie ustawiali się w ogromnych kolejkach, mówili do siebie: „trzeba zająć się życiem, nie narażać się, oni są zbyt silni, nic przeciw nim nie zdziałamy”.
Minęło kilka lat. Internowani wrócili do domów. Początkowo siedzieli cicho, zaciskali usta z dziwnym grymasem, na świat patrzyli spod półprzymkniętych powiek. Po pewnym czasie zaczęli się spotykać, szeptać, gestykulować. Rozpalali się, rumienili, podnosili głos. W kościołach śpiewali donośnie: „Ojczyznę wolną racz nam wrócić, Panie”.
W 1917 wybuchł strajk generalny. Zagotowało się. Ludność zaczynała wierzyć w zmianę. Słowo „rewolucja” było odmieniane przez wszystkie przypadki.
Wtedy gruchnęła wieść: władze trzech państw proponują rozmowy. W Pałacu Namiestnika na Krakowskim Przedmieściu ustawiono już wielki Trójkątny Stół.
Z Magdeburga wrócił właśnie Józef Piłsudski. Tłumy witały go na Dworcu Wiedeńskim w Warszawie. Spodziewano się zdecydowanych działań, rozbrojenia oddziałów nieprzyjacielskich. Co prawda, niektórzy szeptali o jakichś dokumentach, zobowiązaniu do współpracy rzekomo podpisanym przez Komendanta. Były to jednak wieści tak nieprawdopodobne, że nikt nie dawał im wiary.
Piłsudski zamknął się z doradcami — profesorami i działaczami koncesjonowanych organizacji patriotycznych. Potem wszyscy ruszyli do Pałacu Namiestnika.
Rozmowy trwały czterdzieści dni i czterdzieści nocy.
Wreszcie Piłsudski wyszedł do tłumów i ogłosił powstanie wspólnego rządu — polsko-austriacko-rosyjsko-pruskiego. „Odkreślamy przeszłość grubą kreską” — powiedział. — „Kochajmy się!”

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz