piątek, 14 marca 2014

Marek Rapnicki o "Łączce"




Z-łączeni


W tomiku Place zabaw ostatecznych (Sopot, 2011), zaraz na początku, znajduje się wiersz pt. Łazarz, pisany w Wielki Piątek 2010 roku, ledwie tydzień przed katastrofą smoleńską. Autor nie mógł wiedzieć… ale jednak opowiada o zmartwychwstaniu człowieka, właśnie wtedy, na progu wiosny:




dlaczego wszyscy zostawili go w spokoju

jak gdyby dopiero po wskrzeszeniu umarł na dobre

zapadł się pod ziemię

czy za jego sprawą chwała Pańska

nie miała zajaśnieć wśród ludzi

czy nie powinien stać się apostołem

dobrej nowiny obnosić ciało

martwe ciało

i mówić dotknijcie to już gniło

(…)



*

Przed dwoma może laty przykuło moją uwagę zdjęcie z wykopalisk na Powązkach: w wykopie młoda dziewczyna w kucki, w kusym podkoszulku, trzyma w dłoniach osłoniętych gumowymi rękawicami, czaszkę mężczyzny. W prawej dłoni pędzelek archeologa, w oczach – nieledwie czułość. Zacząłem pisać wiersz…


Gdyby to ode mnie zależało, książka, którą właśnie wydały ARCANA, miałaby taką właśnie okładkę. Bo tomik Łączka jest o tej dziewczynie, symbolu miłości i pamięci. Jest o ludziach, co nie zgodzili się na śmierć bohaterów, którzy zakatowani lub rozstrzelani przez rodzimych komunistycznych siepaczy, ubrani nierzadko w niemieckie mundury, wrzuceni bezładnie do dołu, przysypani wapnem, pozbawieni krzyża i tabliczki, przygnieceni późniejszymi pomnikami swoich oprawców – bezimienni – zamieszkiwali ciszę. Aż do chwili, kiedy nowa ekipa niezłomnych, zespół archeologów, studentów, patomorfologów i wolontariuszy pod wodzą prof. Krzysztofa Szwagrzyka z wrocławskiego IPN-u, rozpoczęła w 2012 roku wykopaliska w części Cmentarza Powązkowskiego zwanej Łączką. I oto stała się przed naszymi zdumionymi oczami ruchoma, rozpisana na tygodnie żmudnych badań w głębokich wykopach – współczesna p i e t à! Szczątki młodych mężczyzn, wiernych Ojczyźnie bardziej niż czemukolwiek innemu, zamęczonych przez bandytów w mundurach Imperium Zła, złączone ze sobą we wspólnym dole śmierci, jak kości mamutów, zmiecionych przez polodowcową powódź, powoli zaczęły oglądać światło dnia w czułych palcach młodych badaczy. Do dnia ogłoszenia wyników badań genetycznych (drugą listę nazwisk ujawniono w szczęśliwym dniu 22 sierpnia 2013) nie znaliśmy nazwisk.


W książce padają nazwiska. Ocalonych i ocalających. Ale jaką formę przyjąć, aby opowiedzieć o zmartwychwstaniu poprzez upór oraz pamięć, nie popadając w histerię ani patos, na ogół zgubne dla literatury? Przemysław Dakowicz wychodzi zwycięsko z batalii o formę dla tego naszego (bo przecież nie tylko autorskiego) triumfalnego lamentu. Wychodzi zwycięsko dzięki kilku czynnikom. Pierwszym z nich jest znakomita aparatura historiozoficzna, która pozwala rzucić polską hekatombę na szersze tło i ukazać ją w kontrze do portretu sprawców morderstw z lat 1948–1955, ale także tych, co „byli odwróceni” (np. Miłosz i Andrzejewski). Szeroki kontekst historyczny umożliwia, zwłaszcza młodemu czytelnikowi, zrozumienie, na jakich fundamentach zbudowano „nową Polskę”. Na fundamentach zdrady, kłamstwa, szyderstwa i przemocy. Czynnik drugi stanowi zdolność do użycia języka beznamiętnego, niemal kostycznego (kiedy się wszystko gotuje) i ściszonego (kiedy wszystko w nas wyje); w ten sposób niektóre utwory przypominają wiersze Zbigniewa Herberta, rzadziej Jarosława Marka Rymkiewicza (otwierające tomik Światło). Dykcja poety ewoluuje raz zbliżając się do psalmu, kiedy indziej do wiejskiej przyśpiewki. Pachnie ziemią. Sczerniałą koszulą, którą obejmuje korzeń. Książka otwiera się jak album, przechowywany dotychczas na strychu.


O kim ta książka? O kilku słynnych na równi z Grotem-Roweckim i Stanisławem Maczkiem oraz kilkunastu, których zapomniane pseudonimy poznajemy wspólnie po identyfikacji. Łącznie: mniej więcej jeden procent straconych! Wśród nich żołnierz-symbol i żołnierz-legenda, niepisany hetman polny koronny Żołnierzy Wyklętych z mojej rodzinnej Lubelszczyzny (jakże lubię ludzi z rocznika mojej Mamy!): mjr Hieronim Dekutowski, ps. Zapora, rodem z Dzikowa pod Tarnobrzegiem, cichociemny. Nie chciejmy wiedzieć, jakie miał śledztwo, a potem śmierć. Tak jak w wielu innych przypadkach, zaczęło się od pocałunku zdrady.


Defilada cieni i szkieletów ma miejsce po dziesięcioleciach i nie dziwi przywołanie postaci Waleriana Łukasińskiego, który w lochu spędził… czterdzieści sześć lat. A kto uznałby, że opisane horrendum odeszło w przeszłość, niech przeczyta, umieszczone w tomiku w ramach „formy bardziej pojemnej” trzy części prozy Droga. Jakże znajomo brzmią hasła radosnego pochodu, a najbardziej „Wybierz przyszłość”. Groteska? Nie do końca, jeśli zważyć, że temat wykopalisk ciał Żołnierzy Wyklętych podjęty został po bez mała dwudziestu latach „wolnej Polski”. Nasza abnegacja, brak zainteresowania szły w sukurs stalinowskim metodom naprawiania człowieka i historii.


Autor jawi się w Łączce jako niezłomny strażnik najświętszych prochów. Jest w tej roli wzruszający i wiarygodny. Zapowiada powrót podziemnej armii. Powrót pomiędzy nasze żebra. To my, właściciele naszych niepołamanych żeber i naszych niepodciętych strachem gardeł mamy wilczy… obowiązek unieść przesłanie odkopanej Łączki. Dorysować Freskowi Tysiąclecia brakujące sceny. Nie – wymyślone, lecz udokumentowane przez zespół Krzysztofa Szwagrzyka. Poecie wolno wiele, poecie wolno prawie wszystko; melduje więc autorowi wykopalisk o powrocie „rozdrobnionych ciał”:




(…)

Wyjawione.

Odliczone.

Obecne.



(Powrót




Czekając na szkielety gen. Fieldorfa „Nila” i rotmistrza Pileckiego czytajmy elegię Przemysława Dakowicza. Archeolog oddaje ciała, poeta zwraca głos!



*

Książkę Dakowicza umieszczam na półce obok starszego o trzy lata De profundis Wojciecha Wencla. Pasują do siebie kolorem. Formatem.

                                                                                                        Marek Rapnicki



[prwdr.: "Teologia Polityczna Co Miesiąc", nr 56]



fot. Jadwiga Rapnicka
Marek Rapnicki – ur. 28 XII 1955 r. w Lublinie; z wykształcenia archeolog (UMCS) i animator kultury (UW); poeta, publicysta, podróżnik; debiutował w roku 1979 w KUL-owskich „Spotkaniach”. Od 1980 w Raciborzu.
Opublikował m.in. Ość (1990), Pieśń winnego (1991), Terytorium powiernicze (2006) [wszystkie tomy – Wydawnictwo „Miniatura”, Kraków] i ostatnio dwujęzyczny tom polsko-czeski Barabasz i inne wiersze (Krnov, 2013) oraz książkę o Wiecznym Mieście Późna miłość. Rzym według Marka (Wydawnictwo „Kasper”, Kraków 2013).
Wieloletni dyrektor Raciborskiego Domu Kultury. W 2003 roku prowadził całoroczny interdyscyplinarny polsko-czeski projekt pod patronatem Czesława Miłosza PROWINCJA – MATECZNIK SŁOWA, zakończony dwiema publikacjami w jego redakcji U źródeł sensu. Leśmian – Hrabal – Schulz (materiały z sesji popularno-naukowej) oraz Od slova ke slovu (dwujęzyczna antologia poezji).
Od 2005 roku redaguje półrocznik literacko-kulturalny „Almanach Prowincjonalny”, którego 19. numer ukaże się w kwietniu.
Dni parzyste spędza w Smoleńsku, a nieparzyste na warszawskiej Łączce.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz