wtorek, 26 czerwca 2012

Twarze Narcyza. O "Wierszach [masowych] i innych" K. Kuczkowskiego (3)



Fragment eseju opublikowanego w dwumiesięczniku literackim "Topos" w ramach cyklu Lekturnik.


Drogi ocalenia

Dwa listy nie są jedynym spośród Wierszy [masowych] i innych utworem, w którym toczy się dialog z tradycją (w tym konkretnym przypadku uosabianą przez Różewicza) i popkulturą (do sfery kultury masowej przynależy, mimo wszystko, postać Andrew Lahde’a, buntownika, który — niczym wyjątek w regule — poświadcza istnienie domkniętego, rządzącego się własnymi prawami systemu). Twórczość Krzysztofa Kuczkowskiego stanowi jedno z najbardziej polifonicznych, skomplikowanych formalnie i niejednoznacznych zjawisk w polskiej poezji ostatnich lat. Rozbrzmiewają w niej głosy tak odrębne i różne, że zdezorientowanemu czytelnikowi może nie starczyć cierpliwości, by nicować ów strumień znaków, krzyków, szeptów, rzężeń i inkantacji dopóty, dopóki nie natknie się na zasadę porządkującą. Z pozoru wszystko jest proste, wszystko tłumaczy się samo, wszystko dąży do porządku i w cichej kontemplacji spraw i sprawek świata (Śmierć Wielkiej Małpy), jakiej oddaje się świadomość, zyskuje zwieńczenie i objaśnienie. Ale co zrobić z szumami zakłócającymi pozornie jednorodny tok wypowiedzi, jakie uzasadnienie znaleźć dla znaczących chrząknięć, puszczania oka, grymasów twarzy, przewrotnego literackiego brzuchomówstwa?
Jak poradzić sobie, na przykład, z tak skrajnym przypadkiem przesunięcia granicy zrozumiałości, z jakim mamy do czynienia w wierszu Czerwone i czarne? Mowa tu o uwięzieniu w przestrzeni czterech zmysłów? O zgodzie na ograniczenie percepcji? O dobrowolnym przebywaniu w rzeczywistości infernalnej? Na ile w zrozumieniu rzeczonego tekstu może dopomóc lektura fragmentu listu van Gogha wysłanego z ośrodka dla umysłowo chorych w Saint-Rémy, w którym malarz poddaje interpretacji jeden ze swoich obrazów i tak pisze o symbolice barw: „połączenie czerwonego ugru, smutnej, przytłumionej zieleni i czarnych kresek otaczających konturem sprawia wrażenie udręki, która ogarnia często niektórych moich towarzyszy niedoli — wrażenie zwane »czarno-czerwonym«”[1]? I jeszcze pytania zasadnicze: Czy autor wiersza jest spadkobiercą symbolistów? Czy w ogóle można dziś posługiwać się poetyką symbolistyczną, nie narażając się na śmieszność? A może Kuczkowski to symbolista bez symbolizmu, czyli ktoś, kto zarazem: 1. nie jest zdolny pozbyć się przeświadczenia, że konstrukcja świata jest dualistyczna, a rzeczywistość materialna nieodmiennie odsyła do tego, czego „oko nie widziało, ucho nie słyszało” (takie stanowisko znajdowałoby uzasadnienie w wierze religijnej); 2. ma świadomość własnego miejsca w kulturze, zrozumiał, że język nie nazywa i nie opisuje, bo nie jest zdolny dotknąć niczego poza językiem samym (pogląd narzucany przez rozum; dyskutowany w równie niejednoznacznym co Czerwone i czarne wierszu Jęzorek)?
Na szczęście, nie cała twórczość autora Tlenu stawia odbiorcy tak wysokie wymagania. W Wierszach [masowych] i innych znaleźć można wystarczająco wiele miejsc bez trudu poddających się interpretacji, by możliwa okazała się próba sformułowania wniosków ogólniejszej natury. Zbierzmy zatem najważniejsze z dotychczas poczynionych konstatacji: 1. dzieciństwo (w sensie dosłownym i metaforycznym) jest, według Kuczkowskiego, okresem naturalnego zakorzenienia, czasem, kiedy świadomość pozostaje w organicznym związku z otoczeniem, a świat — udomowiony i swojski — traktowany jest jako przestrzeń po prostu zamieszkiwana; 2. opuszczając ogród dzieciństwa, ów hortus conclusus, azyl, w którym nie czyha nań żadne niebezpieczeństwo, wstępuje człowiek w przestrzeń obcą i nieprzyjazną; 3. świat współczesny jawi się jako strefa pozbawiona punktów orientacyjnych, wypełniona informacyjnym szumem, podsuwająca rozwiązania łatwe, lecz nieskuteczne; 4. jednostkowa świadomość gubi się w chaosie zdarzeń, obrazów i słów, ugina się pod naporem kultury masowej, pada ofiarą zabiegów uniformizacyjnych, zaczyna brać udział w rytuałach wspólnotowych, czyniących z niej jeszcze jeden trybik w machinie nonsensu; 5. równolegle w samym centrum świadomości rozwija się, dotychczas pozostający w uśpieniu, pierwotny rys narcystyczny (ponad miarę rozbudowane ego jest bowiem rewersem „masowości”); 6. w wyniku tego procesu ostatecznemu zerwaniu ulega więź człowieka z jego przeszłością, zmienia się jego percepcja, gruntownemu przeformułowaniu ulega obraz świata, dotychczasowa perspektywa aksjologiczna zostaje zastąpiona nowym, podporządkowanym regułom masowości, systemem odniesień; 7. odtąd człowiek nie jest zdolny powrócić do punktu wyjścia („zamyka się na ogród”), degradacji ulega jego język, a on sam traci zdolność „widzenia” i „rozpoznawania”; 8. u końca tej drogi dotyka go oschłość serca — nie potrafi już kochać, nie jest świadom, że z lustra patrzy na niego twarz barbarzyńcy.
Nietrudno dostrzec, że z perspektywy, jaką przyjmuje autor Wieży widokowej, skutecznie obserwować i opisywać da się nie tylko pojedyncze ludzkie życie, ale i poszczególne fazy rozwojowe stworzonej przez człowieka cywilizacji. Jest bowiem Kuczkowski w równym stopniu wyrazicielem indywidualnego doświadczenia egzystencjalnego, co wnikliwym analitykiem i komentatorem procesów zachodzących w skali makro.
Czy dla jednostki żyjącej w świecie rządzonym przez mechanizmy globalne, niezdającej sobie sprawy ze skali powszechnej duchowej degradacji, poddanej dyktatowi większości i nieświadomie współtworzącej ów dyktat istnieje jeszcze szansa ocalenia? Odpowiedź Kuczkowskiego jest zaskakująco prosta i pada w miejscu, wydawałoby się, najmniej oczekiwanym — w wierszu zatytułowanym (dla niepoznaki?) Poezja masowa. Została tu przedstawiona „banalna” sytuacja: oto dwoje ludzi słucha dobiegającego z głośników komputera „zmysłowego frazowania Katie Melua”; od czasu do czasu muzyka milknie, a wtedy kobieta („Ewa”) tłumaczy tekst piosenki na język polski:

W Pekinie jest dziewięć milionów rowerów,
to fakt, któremu nie możemy zaprzeczyć,
tak jak temu, że kochać cię będę aż do śmierci.
[…]

Na świecie jest mniej więcej sześć miliardów ludzi,
co sprawia, że czuję się maleńka, a ty jesteś tym,
kogo kocham najbardziej ze wszystkich.

Nie sądzę, by za decyzją o wypowiedzeniu poprzez cytat z popularnej („masowej”) piosenki jednej z naczelnych prawd zawartych w książce krył się ironiczny dystans. Poeta mówi raczej: „Spójrzcie, nawet w oku cyklonu możemy być bezpieczni”. Ratunkiem dla tego, kto gotuje się do skoku w chaos świata, jest jego przyrodzona zdolność do nawiązania relacji z drugim człowiekiem. To miłość nas ocala. W wierszu Anioł Jeffa Buckleya sformułowana została jej definicja: „miłość […] jest niekończącym się szeregiem klęsk, po których — wciąż wyżej i wyżej — wspina się twoje Alleluja”. Czy słowa te można potraktować jako wezwanie do świadomego mierzenia się z infernum współczesności? Myślę, że tak. Gdy w tym samym utworze Kuczkowski pisze o „najświętszej”, anielskiej „części mowy”, z pewnością ma przed oczyma pamiętne Mickiewiczowskie przykazanie:

Snuć miłość, jak jedwabnik nić wnętrzem swym snuje,
Lać ją z serca, jak źródło wodę z wnętrza leje,
Rozkuwać ją, jak złotą blachę gdy się kuje
Z ziarna złotego; puszczać ją w głąb, jak nurtuje
Źródło pod ziemią, — w górę wiać nią, jak wiatr wieje,
Po ziemi ją rozsypać, jak się zboże sieje,
Ludziom piastować, jako matka swych piastuje.

Stąd będzie naprzód moc twa jak moc przyrodzenia,
A potem będzie moc twa jako moc żywiołów,
A potem będzie moc twa jako moc krzewienia,
Potem jak ludzi, potem jako moc aniołów,
A w końcu będzie jako moc Stwórcy stworzenia.[2]

Autor wiersza Snuć miłość… mówi o możliwości przebóstwienia, przeanielenia człowieka[3]. Warunkiem osiągnięcia doskonałości, przekroczenia ograniczeń natury ludzkiej, zrównania się z aniołami i uzyskania dostępu do rzeczywistości pozamaterialnej jest pielęgnowanie cnoty miłości[4]. U Kuczkowskiego zostaje powtórzone Mickiewiczowskie obrazowanie: „snuć miłość, jak jedwabnik nić wnętrzem swym snuje” è „wysuwa się nić / jedwabna, wysnuwa / ciemna czerwień oddechu”. Natura anielska i ludzka przenikają się — to, co duchowe zyskuje swój konkretny, ba, somatyczny i fizjologiczny wyraz („anioł zbiera się w kącikach ust, / […] gromadzi się w różnych / postaciach i stanach / skupienia”). „Wymowność” anioła staje się „wymownością” człowieka, który odzyskuje swój dawno zapomniany język.
W otwierającym tom utworze Narcissus poeticus przedstawiona została, jak pamiętamy, historia kogoś, kto utracił (wydaje się: bezpowrotnie) zdolność kontaktowania się z własną przeszłością. Nie może odnaleźć drogi do ogrodu, gdzie upłynęło jego dzieciństwo, jego oczy przestały widzieć, język przestał nazywać. Narcyz ponowoczesny, pozbawiony wewnętrznej wolności, zniewolony przez to, co masowe, milczy, a jego milczenie ma, jak sądzę, wymiar demoniczny. „To, co demoniczne — powiada Kierkegaard — jest nie-wolnością, która pragnie zamknąć się w samej sobie. […] Istotą tego, co demoniczne, jest skrytość i niedobrowolne odsłanianie się. Te dwa określenia oznaczają to, co powinny oznaczać, tę samą rzecz; bowiem milkliwość (skrytość) oznacza bycie niemym”[5]. Człowiek, którego język przestał nazywać, przypomina opętanego, o którym duński myśliciel powie, że „nie zamyka się w sobie wespół z czymś innym, lecz zamyka się w sobie [samym], […] nie-wolność więzi samą siebie”[6]. A czym jest wolność? Kierkegaard pisze: „zawsze jest czynnikiem komunikującym […]: nie-wolność zamyka się w sobie i nie chce komunikacji”[7]. Zauważmy — w Wierszach [masowych] i innych fiasko komunikacyjne to jeden z najbardziej rozpoznawalnych rysów współczesności; ludzie nie rozmawiają ze sobą, każdy mówi od siebie / do siebie, czyli de facto milczy (Noworoczny reality show…[8]). Ocalić może ich jedynie miłość, która jest najwyższym aktem komunikacji, oznacza nawiązanie pełnej relacji „ja” i „ty”. „Jest nas dwoje” — czytamy w Poezji masowej — „Wytryskają w nas gorące / źródła. // Pijemy z nich światło / czerwca. // Ty moje. / Ja Twoje”.
Gorące źródła. Czy nie w nich powinien przejrzeć się Narcyz? Czy nie tu rozpoczyna się droga powrotna do Ogrodu?

Anamneza i dar języków

Miłość to w tradycji chrześcijańskiej jedna z cnót teologicznych. Apostoł Narodów mówi o nich w pierwszym liście do Koryntian: „Tak więc trwają wiara, nadzieja, miłość — te trzy: największa z nich jest [jednak] miłość” (1 Kor 1, 13). By zrozumieć, jak doniosłą rolę w procesie odcyfrowywania podstawowych znaczeń wpisanych w tom Wiersze [masowe] i inne odgrywa ów werset, trzeba przytoczyć także wcześniejszy fragment Hymnu o miłości: „Teraz widzimy jakby w zwierciadle, niejasno; wtedy zaś [ujrzymy] twarzą w twarz. Teraz poznaję po części, wtedy zaś będę poznawał tak, jak sam zostałem poznany” (1 Kor 1, 12).
Myślenie Kuczkowskiego jest doskonale zgodne z wykładnią Pawłową. Świat współczesny może mnożyć przeszkody dla ludzkiej percepcji, rzeczywistość może się wydawać chaosem doskonałym, strumień tysięcy nakładających się na siebie języków może przelewać się przez nasze uszy, a miliony obrazów przesłaniać prawdę rysującą się na dalekim horyzoncie. Jeśli został nam jednak udzielony dar miłości, nigdy nie staniemy się do szczętu głusi i ślepi, śmierć nie będzie miała nad nami pełnej władzy.
W siedemnastowiecznym dziele sor Juany Inés de la Cruz, meksykańskiej zakonnicy i jednej z największych poetek języka hiszpańskiego, zatytułowanym Divino Narciso (Boski Narcyz) antyczna opowieść o młodzieńcu zakochanym bez pamięci we własnym odbiciu zyskała chrześcijańską wykładnię. Jak pisze Marta Kwaśnicka, „sor Juana przemienia mit Owidiusza w alegorię Męki Pańskiej, śmierci i zmartwychwstania”[9]. Alegoryczna fabuła nie we wszystkich punktach pozostaje w zgodzie z greckim pierwowzorem: Narcyz (Syn Boży) kocha Naturę Ludzką, ta jednak, skażona przez grzech i pozbawiona dawnej urody, obawia się spotkać młodzieńca. Obmyć może ją jedynie żywa woda ze źródła (Fontanna to alegoria Matki Bożej), którego wytrwale poszukuje. W spotkaniu kochanków usiłuje przeszkodzić Echo (Szatan)[10]. Dzięki pomocy Łaski Natura wreszcie spotyka Narcyza, a ten ogląda jej twarz w tafli źródła — niestety, tylko zwierciadlane odbicie jest doskonałe. Kiedy Narcyz poznaje prawdę, postanawia oddać życie za ukochaną. Umiera i zmienia się w biały kwiat, który badaczka nazywa „figurą Eucharystycznego Kielicha”[11].
Powołałem się na dzieło sor Juany, ponieważ w wierszach Kuczkowskiego, przede wszystkim w utworze otwierającym tom, mamy do czynienia, jak mniemam, z podobnym odczytaniem Owidiuszowej opowieści (nie znaczy to bynajmniej, by najlepszą metodą interpretacji nowych wierszy autora Tlenu była alegoreza[12]). Przypomnijmy zakończenie wiersza Narcissus poeticus:

                                          […] tej studni już

nie ma, a może nie ma i nieba, które mogłoby się
odbijać w martwym oku wody. A co jest?
Narcyz biały, drobny kwiatek, który na północy
nazywają lilią zielonoświątkową, jego zapach,
który jest istnieniem i język, który sam sobie
wybiera usta, żeby przez nie mówić.

Kluczowa dla zrozumienia cytowanego fragmentu i całego wiersza wydaje się informacja zawarta w wersach czwartym i trzecim od końca. To prawda, w Szwecji i w innych krajach skandynawskich narcyz kojarzony bywa ze świętem Zesłania Ducha Świętego. Wprowadzając ów kontekst Kuczkowski uruchamia zespół wyobrażeń związanych z chrześcijańskim rozumieniem słów „powołanie” i „natchnienie”. Jeśli rzeczywiście „język sam sobie wybiera usta, żeby przez nie mówić”, jeśli o „drugiej przestrzeni można powiedzieć tylko, że „nie my ją wymyślamy”, ale „ona wymyśla nas” (Hoffmann. Siedem prób tematu: poeta, wiersz), to kim jest poeta, jaką powinność na niego nałożono?
Autor Widoku z dachu gruntownie ten temat przemyślał. Oddajmy mu zatem ostatnie słowo:

Obrazy to tylko narzędzia nazywania i przekazywania poetyckiego komunikatu. Wiem, że według ewangelii postmodernistycznej prawda jest ruchoma i niepochwytna, ale ja mam gdzieś to, co głoszą „pości”. Gdzieś przecież jest ten „tajemniczy punkt oparcia, wokół którego można budować życie” […].
Warto przedzierać się i przez życie, i przez słowa, żeby uchwycić to coś, co daje nadzieję. Warto przebiegać labirynty, kopać artezyjskie studnie, schodzić w głąb ziemi i szybować myślą w niebo, odrzucać to co zewnętrzne i powierzchowne, żeby dotrzeć do tego co JEST.[13]


[1] Cyt. za: Artyści o sztuce. Od van Gogha do Picassa, wybrały i opracowały E. Grabska i H. Morawska, Warszawa 1969, s. 24 (przekład listu: H. Ostrowska-Grabska).
[2] Wiersz cytuję zgodnie z lekcją zaproponowaną przez Jacka Brzozowskiego (Trzy glosy na marginesie wiersza „Snuć miłość…”, w: tenże, Odczytywanie romantyków (2). Dwadzieścia dwa szkice i notatki o Mickiewiczu, Słowackim i Norwidzie, Poznań 2011, s. 68–69). Pominąłem jedynie nawiasy kwadratowe, którymi autor artykułu oznaczył miejsca uzupełnione „z domysłu” (Mickiewiczowski rękopis nie jest w pełni czytelny).
[3] Zob. tamże, s. 70.
[4] Barbara Stelmaszczyk (Sfera miłości — o wierszu „Snuć miłość…”, w: Wiersze Adama Mickiewicza. Analizy, komentarze, interpretacje, pod red. J. Brzozowskiego, Łódź 1998, s. 215) charakteryzuje owo praktykowanie miłości jako „ruch w pełni człowieczy, a doskonały wszechstronnym otwarciem”.
[5] S. Kierkegaard, Pojęcie lęku. Proste rozważania o charakterze psychologicznym, odniesione do dogmatycznego problemu grzechu pierworodnego autorstwa Vigiliusa Haufniensisa, przekład, wstęp i przypisy A. Szwed, Warszawa 2002, s. 151.
[6] Tamże, s. 152.
[7] Tamże.
[8] O wierszu tym tak pisze Wojciech Kudyba (Życie i śmierć Wielkiej Małpy, „Odra” 2011, nr 6, s. 121): „Po zabawie zostały resztki pożywienia, resztki głosu. Nie można zaspokoić głodu, bo ludzkie jedzenie się skończyło. Nie można mówić, bo skończyły się ludzkie słowa. Zostały frazesy, które nie odsyłają już do żadnej rzeczywistości. Wciąż udają swoje performatywne, sprawcze funkcje, ale nie mogą ich już spełnić. Mówienie staje się absurdem. Jedzenie staje się absurdem. Oczekiwanie zastyga w pustce. Jeszcze przed chwilą było tu ludzkie życie, ale teraz go już nie ma”.
[9] M. Kwaśnicka, Człowiek jako odbicie Zbawiciela. Kilka słów o „Boskim Narcyzie” sor Juany Inés de la Cruz. Swój oczekujący na druk artykuł Autorka zechciała mi łaskawie udostępnić, za co zechce przyjąć moje podziękowania. Wszystkie informacje dotyczące dzieła meksykańskiej zakonnicy czerpię z opracowania dr  Kwaśnickiej.
[10] Kwaśnicka tak pisze o ograniczonej mocy diabła: „nie ma […] zdolności do tworzenia bytów — może tylko przedrzeźniać i przeinaczać te już istniejące. Czy nie to dokładnie robi Echo? Szatan staje się żałosny zwłaszcza od momentu, kiedy Kochankowie odnaleźli się i rozpoznali. Teraz może już tylko przedrzeźniać, a wielkie szkody, które czyni, obrócą się ostatecznie ku większemu dobru, którym będzie ostateczne zjednoczenie Narcyza i Natury” (tamże).
[11] Tamże.
[12] Wojciech Kudyba (Z głębi, z głodu. Wiersze Krzysztofa Kuczkowskiego, „Topos” 2008, nr 3, s. 58) słusznie uznaje za jedną z charakterystycznych cech poetyki Kuczkowskiego „dyskrecję i powściągliwość w ewokowaniu znaczeń o charakterze religijnym”.
[13] „Chodzi o jak największy zamach…” Z Krzysztofem Kuczkowskim poetą, eseistą, redaktorem naczelnym dwumiesięcznika literackiego „Topos” rozmawia Wojciech Kass, s. 62.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz