poniedziałek, 25 czerwca 2012

Twarze Narcyza. O "Wierszach [masowych] i innych" K. Kuczkowskiego (2)


Fragment eseju opublikowanego w "Toposie" w ramach cyklu Lekturnik.



Co odbija martwe oko wody

Z rozdziału Dziecię ze zwierciadłem, otwierającego drugą księgę dzieła Nietzschego, dowiadujemy się, jak to Zaratustra, który usunął się do swojej samotni w górach,

pewnego zaranku zbudził się wraz z jutrznią, myślał długo na swym posłaniu i rzekł wreszcie do swego serca:
„Jakiż to sen tak mnie przeraził, żem się aż oto zbudził? Nie zjawiłoż mi się dziecię, przystępujące do mnie ze zwierciadłem?
»O Zaratustro — rzekło do mnie dziecię — przejrzyj się w zwierciedle!«
A gdym w owo lustro spojrzał, krzyknąłem z przerażenia i ścisnęło się serce moje: gdyż nie siebie tam ujrzałem, lecz diabła maszkarę i śmiech jego szyderczy […]”.[1]
                                                                                                                              
Co ukazuje się w „martwym oku wody” z wiersza Kuczkowskiego, jeśli „nie ma […] nieba, które mogłoby się [w nim] odbijać”? Od długiego już czasu poezja autora Stada bierze na siebie rolę lustra, w którym ujawnione i obnażone zostają ułomności ludzkiego świata, niezakorzenionego w wierze, a przez to wydanego na pastwę — raz groźnych i budzących przerażenie, kiedy indziej pokracznych i groteskowych — demonów współczesności. Wiersze [masowe] i inne, w stopniu wyższym niż każdy z wcześniejszych tomów, dają czytelnikowi możliwość wglądu w ową infernalną przestrzeń, gdzie królują ułuda i nicość, karmione zbiorową bezmyślnością, reprodukujące się i rozrastające bez miary, porządku i planu.
Jest więc Kuczkowski konsekwentnym krytykiem współczesności, bezlitosnym diagnostą duchowej pustki, obserwatorem uważnym i czujnym, gotowym obnażyć wszystkie absurdy epoki ponowoczesnej. Celowość i produktywność tego demaskatorskiego projektu poetyckiego byłaby jednak znikoma, gdyby kończył się on w punkcie wyjścia, zamykał rejestrem kalectw i deformacji ducha. Zgoda, Narcyz XXI stulecia jest bliźniaczo podobny do bohatera Przemian („nikogo nie kocha, nie szanuje nikogo, opada pionowo”, ma osobowość neurotyczną,  pozostaje „zamknięty na ogród”, „zamknięty na Boga” [Śmierć Wielkiej Małpy]), ale — zdaje się sugerować poeta — nie jest jeszcze bezpowrotnie stracony. Kto może go ocalić? Jedynie on sam. O ile tylko zdobędzie się na trud zrozumienia, że diabelska twarz, jaką wyjawia zwierciadło, jest jego własną twarzą. „I Narcyz nie wątpiąc, że jego kształt gdzieś jest, wstaje i wyrusza na poszukiwanie upragnionych konturów, żeby spowić wreszcie swoją […] duszę”[2].
W utworze Anioł Jeffa Buckleya, otwierającym środkową, zasadniczą część książki Wiersze [masowe] i inne, czytamy:

Kiedy śpiewasz Alleluja, widać
jak twój anioł zbiera się w kącikach
ust, jak gromadzi się w różnych

postaciach i stanach
skupienia, i wreszcie — co widzisz
zupełnie wyraźnie — wysuwa się nić

jedwabna, wysnuwa
ciemna czerwień oddechu,
najświętsza część mowy

i nagle już wiesz:
miłość nie jest marszem
zwycięstwa, ale niekończącym się

szeregiem klęsk po których
wciąż wyżej i wyżej — wspina się
twoje Alleluja.

Czynienie idola z samego siebie to karykatura miłości. By prawdziwie ukochać, trzeba zdobyć się na gest ikonoklasty, pozwolić, by zgruchotano nasze kości, ukazano nam nasze rzeczywiste oblicze, nagie i nieskłamane. Tylko przez wewnętrzne ciemności wiedzie droga ku światłu. Dlatego Narcyz Kuczkowskiego musi z pełną świadomością tego, co czyni, spojrzeć w „martwe oko wody”, musi zaakceptować przegraną, by móc cieszyć się zwycięstwem ostatecznym.

Niekończący się szereg klęsk

Współczesna cywilizacja przypomina więzienie. Nie jest jednak miejscem odosobnienia, ale przestrzenią zrytualizowanej, uniformizującej infantylizacji. Nie czujemy więzów, które nas krępują, tłumnie uczestniczymy w radosnym Święcie Wiosny, tańcząc wokół złotych cielców i skandując wciąż te same zaklęcia: „Kolczasty kaktus weźmy w krąg, / Weźmy w krąg weźmy w krąg / Kolczasty kaktus weźmy w krąg / Weźmy o piątej rano”. Nie bez przyczyny przywołuję tu urywek poematu Eliota — wszak parafrazą ostatnich wersów The Hollow Men zamyka Kuczkowski pełen sarkazmu wiersz o iście barokowym tytule Noworoczny reality show z kuchni państwa eM. Pierwszy wstał pan domu. Witaj Dorian, co nowego w waszej kuchni?:

Nie hukiem i skomleniem
rozpocznie się ten świt,
ale milczeniem.

W tym samym tekście znalazło się zdanie, które mogłoby być mottem całego tomu: „Twoje nic mnie boli”. Na „nic” szeregowego konsumenta kultury masowej składają się właśnie „reality shows”, „spoty reklamowe” („Witaj w krainie bezprawia!” — Noworoczny reality show…), „filmy grozy” („Nie przegap potężnej dawki lęku!” — tamże), zabawki produkowane w milionach identycznych egzemplarzy (Barbie, Ken) oraz wszechobecna rzeczywistość wirtualna (wiersz Kwestionariusz Prousta opatrzony jest dedykacją: „dla -eve- z sieci”). Autor Tlenu z premedytacją wykorzystuje estetykę kiczu, sięga po groteskowe deformacje, posługuje się ironią i drwiną. Konsekwentnie stosowana przezeń poetyka absurdu chroni te gorzkie wiersze przed osunięciem się w natrętne moralizatorstwo, czytelnik staje bowiem przed koniecznością nieustannego korygowania perspektywy. Dla zilustrowania powyższego wywodu przytoczmy (cytowanie fragmentów nie dałoby pełnego obrazu) przewrotny wiersz Ken:

Nikt go nie widział
więc prawdę mówiąc powątpiewano
w jego istnienie.
Aż wreszcie, proszę, w starej cegielni
na Śląsku znaleziono szczątki pasujące
jak ulał: kości ramieniowe, udowe
żeber i czaszki.                

Był prawdziwym mężczyzną: wysoki na
pięć metrów, siedmiocentymetrowe
zęby i kopyto prawdziwie odrzutowe.

Nasz Ken się odnalazł, cieszą się
miejscowi. Dziennikarze nazywają go
smokiem. Dziewice milczą.

Dzieci dostaną niebawem wersję
zminiaturyzowaną. Będą Kena ubierać
i rozbierać. Będą Kena karmić i do snu
kołysać. Prawdziwa kenomania.

Najważniejsze jest jednak to, że
jesteśmy coraz mniej samotni. Jest nas
coraz więcej i różnimy się
coraz piękniej.

Ostatnie wersy utworu, a szczególnie fraza: „różnimy się coraz piękniej”, nieodmiennie przywodzą mi na myśl Norwidowską Harmonię, piąte ogniwo cyklu Vade-mecum, wiersz zbudowany ze zdań gnomicznych, z których dwa pierwsze zadziwiająco dobrze współbrzmią z pointą Kena:  „I nerwów gra, i współ-zachwycenie, / I tożsamość humoru — / Łączą ludzi bez sporu: / Lecz bez walki nie łączy sumienie! // Trudne z łatwym w przeciwne dwie strony / Rozerwą wprzód człowieka, / Nim harmonii doczeka — / Odepchną wprzód, gdzie zmarłych miliony”[3].
O aksjologicznym i artystycznym pokrewieństwie między Kuczkowskim a Norwidem wspominałem już przy innej okazji[4]. Sformułowane wtedy ogólnikowe wnioski dziś należałoby nieco rozwinąć. Po pierwsze — jest gdyński autor zwolennikiem intelektualizmu w poezji, jego wiersze ostentacyjnie wchodzą w dialog ze współczesnością, wymagając od czytelnika współudziału w tworzeniu ostatecznych sensów tej twórczości. Po drugie — jako wnikliwy obserwator i krytyk ponowoczesnego (nie)porządku, przyjmuje on jednoznaczną perspektywę etyczną. Poezja ta, w sposób nieoczywisty i zawoalowany, woła o wartości, domaga się poszanowania tradycji, napomina i wskazuje drogi ocalenia. Po trzecie — zasadniczy horyzont dla rozpoznań Kuczkowskiego stanowi chrześcijaństwo, traktowane jako przestrzeń doświadczenia najgłębiej osobistego, modelującego wizję rzeczywistości, ukazującego głębinową prawdę o miejscu i przeznaczeniu człowieka. Po czwarte — w strategicznym boju o elementarny sens i ład świata twórca z upodobaniem sięga po wielopoziomową ironię, traktowaną jako narzędzie dochodzenia do prawdy, w której istnienie — wbrew enuncjacjom proroków „płynnej nowoczesności” — nigdy nie zwątpił.
Podobnie jak autor Vade-mecum, Kuczkowski postawił przed sobą zadanie opisania cywilizacji, która odcięła się od swoich chrześcijańskich korzeni i pogrążyła w mrokach śmierci (pojmowanej ontologicznie i metafizycznie). Norwid widział jeszcze szanse ratunku, a co za tym idzie — traktował poezję jako instrument budzenia sumień, ukazywał możliwość powrotu do korzeni, uparcie dążył do restytuowania zapoznanych wartości. Poeta współczesny przemawia ze środka klęski, ma bowiem świadomość, że wielka fala, której nadejścia obawiał się Norwid, już dawno przerwała wały i wdarła się na ląd, demolując dotychczasowy obraz świata i człowieka. Barbarzyńcy ze słynnego wiersza Kawafisa nadeszli — Kuczkowski mówi o tym w utworze będącym repliką tamtego klasycznego tekstu — ale zatrzymali się na przedmieściach stolicy. U greckiego poety oczekiwanie na najeźdźców okazało się bezcelowe, jego wiersz kończy się ironicznym dystychem: „Bez barbarzyńców — cóż poczniemy teraz? / Ci ludzie byli jakimś rozwiązaniem”[5]. W wierszu autora Tlenu mieszkańcy miasta mają nadzieję, że napastnikom „znudzi się wystawanie na rogatkach”. Czekając na ich odejście, stopniowo zapominają o przeszłości, pogrążają się w marazmie, i — ostatecznie — kapitulują:

Ach, jakże doskonale czekaliśmy!
W sklepach zabrakło towaru, w
zakładach pogrzebowych desek na
trumny, w sądach ustały prace
i władze, w oknach zaciągnięto
zasłony, zamknięto oczy.
(Barbarzyńcy)
                                           
Współczesne barbarzyństwo — przestrzega poeta z Gdyni — przychodzi do nas poprzedzane „mętnymi pogłoskami i opiniami brukowych mediów”. Uprzedzając bieg wypadków, oddajemy rządy „niemym i głuchym”, dobrowolnie otwieramy „bramy miast”, aż wreszcie spełnia się to, o czym słusznie (?) sądziliśmy, że jest nieuniknione. Inwazja barbarzyńców odbywa się zgodnie z zasadą samospełniającej się przepowiedni. Rezultaty quasi-oblężenia są więcej niż opłakane. Kuczkowski znakomicie oddaje to, posługując się formami osobowymi i bezosobowymi. W cytowanej strofie najpierw pojawia się czasownik w pierwszej osobie liczby mnogiej, następnie formy osobowe „zabrakło (towaru)” i „ustały (prace)”, na końcu zaś bezosobnik „zaciągnięto” (w znaczeniu: ktoś zaciągnął), łączący się z rzeczownikiem „zasłony”. Wszystko to po to, by w ostatnim wersie strofy mogła pojawić się nieuzasadniona logicznie formuła: „zamknięto oczy”. Gdyby chcieć stosować się do reguł gramatyki i logiki, należałoby napisać: „zamknęliśmy oczy”. Poeta wybiera jednak formę bezosobową, co, jak sądzę, ma stanowić gramatyczny ślad ukazywanego przezeń procesu depersonalizacji. Ktoś, kto mówi o sobie i innych: „zamknięto oczy”, wyrzeka się aktywności i odpowiedzialności, a co za tym idzie, przestaje być o-sobą. A wtedy definitywnie i nieodwołalnie zostaje wydany na łaskę i niełaskę barbarzyńców, by u końca procesu od-osobienia stać się zadziwiająco (?) podobnym do tych, których tak się obawiał i których tak bardzo nienawidził:

Każdego dnia po przebudzeniu
sprawdzaliśmy czy jeszcze są,
potem zaniechaliśmy i tego.
Z luster patrzyły na nas twarze
coraz bardziej dzikie, coraz
bardziej obce.             

Słowo własne, słowo cudze

17 października 2008 Andrew Lahde, analityk biznesowy, który w wyniku kryzysu w USA dorobił się fortuny, wysłał do inwestorów Lahde Capital Management „list pożegnalny”. Napisał w nim o własnej nienawiści do świata biznesu, o pragnieniu wolności i niezależności, nie zostawił suchej nitki na systemie polityczno-gospodarczym Ameryki, z dominującymi w nim wielkimi korporacjami, realizującymi przede wszystkim własne interesy i niedbającymi o dobro wspólne, wreszcie zaś powiadomił wszystkich o zamknięciu swojego funduszu, który w ciągu dwunastu miesięcy poprzedzających odejście Lahde’a osiągnął niemal 900-procentowe zyski. Biznesmen drwił z szefów AIG, Bear Stearns i Lehman Brothers, nazywając ich „idiotami”, deklarował, że nie będzie już nigdy zarządzał cudzymi pieniędzmi, a tym, którzy wciąż tkwią w paszczy giełdowego Lewiatana, uświadamiał, jak niewiele warte jest ich życie, upływające między służbowym telefonem komórkowym a komputerem. W liście znalazło się też kilka uwag o załamaniu na rynku amerykańskich kredytów hipotecznych i światowych reperkusjach tego procesu. Lahde przewidywał, że kryzys może potrwać jeszcze wiele lat. Na koniec przedłożył rządowi kilka propozycji dotyczących porządku ustrojowego Stanów Zjednoczonych i wygłosił długą pochwałę konopii indyjskich, uznając je za znacznie mniej szkodliwe niż alkohol i leki psychotropowe, sprzedawane przez międzynarodowe koncerny. Jego wywód zamykało następujące zdanie: „Please, people, let’s stop the rhetoric and start thinking about how we can truly become self-sufficient” [Ludzie, proszę, przestańcie gadać i zacznijcie myśleć o tym, jak naprawdę zyskać samowystarczalność”][6]. Oświadczenie Amerykanina było szeroko komentowane w mediach, zostało też opublikowane w Internecie.
Siedem dni wcześniej — 10 października 2008 — w Instytucie Kultury Polskiej w Rzymie odbyła się uroczysta promocja obszernego wyboru wierszy Tadeusza Różewicza Le parole sgomente, przełożonych na włoski przez prof. Silvano De Fanti. Poeta nie mógł pojawić się na wieczorze poświęconym jego twórczości, do uczestników spotkania wystosował jednak oficjalny list:

Moi Szanowni i Drodzy Czytelnicy, goście i gospodarze zebrani w Instytucie Polskim,
 10 października zaczynam 88. rok życia i nie mogę przyjść osobiście, więc przychodzę w postaci książki Le parole sgomente — autorstwa profesora Silvano De Fanti. Dzięki tej książce mówię do Was po włosku i po polsku. Są tu z nami też inni tłumacze, zmarli i żywi... Moi włoscy Przyjaciele, mówi się: „Wszystkie drogi prowadzą do Rzymu”. Pragnę wyznać, że moje drogi do Rzymu prowadziły przez Florencję, Wenecję, Neapol, Syrakuzę, przez Sienę, Volterrę, Asyż i Arezzo, aż do Palermo... Te wszystkie drogi były równie ważne i piękne, jak droga do Rzymu. Nigdy nie zapomnę mojego wieczoru poetyckiego na Kapitolu. Jestem smutny, że nie dojadę już ani nie dolecę do Udine i Casino, do moich młodych przyjaciół i czytelników.
Dziękuję za wyróżnienie. Moją „Podróż włoską” opisałem w noweli Śmierć w starych dekoracjach — obok poematu Et in Arcadia ego jest to opis mojej drogi z Radomska do Rzymu. Wyznam szczerze, że najpiękniejszym dla mnie darem urodzinowym było włoskie wydanie tej noweli. Chciałbym z włoskimi czytelnikami odbyć raz jeszcze drogę do Rzymu i jeszcze raz spotkać papieża Jana XXIII i jego uśmiech. Jestem dzisiaj i teraz z Wami w Rzymie, ale nie mogę przyjść... „Gdyś był młodszy, sam się przepasywałeś i chodziłeś, dokąd chciałeś, lecz gdy się zestarzejesz, wyciągniesz ręce swoje, a kto inny cię przepasze i poprowadzi, dokąd nie zechcesz”... Znacie te słowa!?
Do widzenia, do widzenia moi Drodzy...[7]

Nigdy nie przyszłoby mi do głowy, by zestawiać ze sobą oświadczenie menadżera z Kalifornii i list autora Niepokoju, gdyby nie fakt, że ze zderzenia tych dwóch wypowiedzi zrodził się jeden z ważniejszych wierszy wchodzących w skład tomu Kuczkowskiego. Tekst ów nosi tytuł Dwa listy. [Tadeusz Różewicz — Andrew Lahde] i opatrzony został przypiskiem następującej treści: „Pierwszy list odczytany został 11 października 2008 r., podczas wieczoru Tadeusza Różewicza w rzymskim Instytucie Kultury pod nieobecność Poety; drugi, amerykańskiego biznesmana Andrew Lahde’a, będący aktem rezygnacji z kariery w wielkim biznesie, opublikował magazyn „Portfolio”, a za nim inne dzienniki na całym świecie, w październiku 2008”.
Cytuję autorski komentarz, gdyż stanowi on klucz do odczytania podstawowych sensów utworu. Poeta wyraźnie sugeruje, że wypowiedzi Różewicza i Lahde’a podane zostały bez zmian i ingerencji („pierwszy list odczytany został […], drugi […] opublikował magazyn »Portfolio«”). Reakcję odbiorcy wiersza łatwo przewidzieć — zada on sobie pytanie o sensowność takiego przytoczenia i jeśli nie będzie mu się chciało szukać dalej, dojdzie do wniosku, że chodzi zapewne o wagę spostrzeżeń zawartych w listach polskiego poety i amerykańskiego biznesmena. Pointę utworu potraktuje jako przesłanie, napomnienie, wskazówkę; pomyśli, że jest zbyt oczywista, natrętnie umoralniająca i prosta, po czym odwróci stronę, by więcej do wiersza nie wracać. Może jeszcze zapyta: „Co to za poezja?” i lekceważąco wzruszy ramionami. A wtedy podwójne dno Dwóch listów pozostanie dlań niedostępne.
Napisałem „podwójne dno”, ale określenie to wydaje mi się nie dość precyzyjne. Pozwolę sobie użyć tutaj jeszcze jednej metafory. Poezja autora Tlenu (mam na myśli większą część jego wierszy, nie wszystkie) jest jak zwierciadło wody, nad którym pochyla się ludzka twarz. To prawda, patrzący może dostrzec jedynie jej odbicie, może wytrwale badać rysy twarzy, niepomny, że pod wodą ukryty jest odrębny świat, z własną strukturą i własnymi prawami, że gdzieś w mrokach dna ćmi ciemne oko ryby. Nie musi zdawać sobie sprawy z faktu, że tafla odbija także jasny ścieg nieba, z koronami drzew wyciągniętymi w stronę ruchomych obłoków. Nie musi, lecz wtedy zatrzyma się na powierzchni wiersza, nie dotknie jego ciemnego jądra, nie stanie w jego światłości.
A „drugie dno” Dwóch listów? Pewne wskazówki daje nam Kuczkowski w rozmowie z Wojciechem Kassem:

No więc lubię intelektualną przewrotność, ironiczny dystans, stawianie trudnych pytań. Lubię utrudniać życie rozmaitym interpretatorom i księgowym literatury, i tak np. staram się nie ulegać naporowi popkultury, jednocześnie nie zamykam się na to, co w niej dobre; nie pędzę za modą, jednocześnie chcę zaznaczyć, że to, co na czasie, nie jest mi zupełnie obce; […] lubię mówienie poważne i odpowiedzialne, zwłaszcza w sferze wartości, ale wiem, że powaga pozbawiona poczucia humoru może być śmiertelnie nudna itd.[8]

Dwa listy to wiersz śmiertelnie poważny, który dzięki odwróceniu porządków, zamąceniu sensu, zręcznej semantycznej mistyfikacji objawia swoje janusowe oblicze, podwajając męki interpretatora i wymagając na nim, by między serio a buffo poruszał się ze zręcznością akrobaty. Bądźmy przez chwilę „księgowymi literatury” — wejrzyjmy w tekst, to jedyna droga:

list Różewicza przetworzony przez K. Kuczkowskiego
list Lahde’a przetworzony przez K. Kuczkowskiego

Moi
nie moi
Czytelnicy
Przychodzę nie przychodzę
do was
w postaci książki
Byłem u was nie byłem
kiedy byłem młody
wy byliście w planach
Pana Boga
Teraz jestem bardzo stary
tak stary, że nie pamiętam
czy rozmawiałem z wami
czy z waszymi rodzicami
w Udine i Casino
i na Kapitolu
Zresztą po wielkiej wojnie
nie chodziło o rozmowy
ale o wasze uśmiechy
perkalowe sukienki dziewcząt
śniadą skórę ud
ciężkie węzły włosów
Teraz więc
jestem z wami nie jestem
aby powiedzieć, że odchodzę
dokąd nie chcę, bo
boję się chcieć
Ja nie ja
Człowiek książka
Książka człowiek
Narzędzie z bólu i światła
które wiecznie w ręce można
brać kartkować kratkować
obracać strony
odwracać ich kolejność
przewracać
Zatem do widzenia do widzenia
moi nie moi
Drodzy
Żegnajcie do zobaczenia
moi mili
pa

Nie piszę by się chwalić
Po to właśnie piszę
Piszę by się pożegnać
Wszystkiego najlepszego
chociaż nie wiem co jest
dobre dla takich jak wy         
idiotów i nieuków
wystarczająco sprytnych
by wspiąć się na złote góry
AIG, Bear Stearns
Lehman Brothers
na wyślizgane stołki
rządowych posad
i wystarczająco głupich
by dać się oskubać jak
tuczone kapłony
Najlepsze co moglibyście
zrobić to zniknąć raz
na zawsze
razem z waszymi komórkami
i komunikatorami
ale właśnie tego zrobić
nie umiecie
Powiadam wam
nienawidzę tego biznesu
wyrzucam komórkę
zmieniam adres mailowy
Wycofuję się
Zamykam interes
Otwieram oczy
Dzięki Ci, Boże, że świat
stworzyłeś taki piękny

Pogrubieniem zaznaczyłem te słowa, sformułowania lub frazy, które są dosłownym powtórzeniem odpowiednich fragmentów oryginalnych listów Różewicza i Lahde’a, kursywą — parafrazy. Z pobieżnego wglądu wynika prosta konstatacja: tylko ok. 20% oryginalnego tekstu wchodzi w skład „apokryfu” — wbrew sugestii sformułowanej w przypisku, dwuczłonowy utwór Kuczkowskiego nie jest repetycją, stanowi raczej przetworzenie i interpretację. Wnioski: 1. poeta z Gdyni traktuje cudze teksty jako wehikuł dla własnych prawd; 2. ingerencje w tekst oryginału mają na celu dyskusję z postawą i światopoglądem autorów obu listów.
Fragmenty wyzyskane przez Kuczkowskiego to „słowo cudze” transplantowane do odrębnego tekstu poetyckiego, który w zamierzeniu ma przemawiać głosem osobnym[9]. Gdyby konsekwentnie stosować terminologię Bachtina, należałoby tu mówić o jakiejś formie pośredniej między „słowem dwugłosowym zgodnym” a „słowem dwugłosowym skłóconym”, choć nie ulega wątpliwości, że ten drugi element (nazwijmy go roboczo: pastiszowo-parodystyczny) został o wiele mocniej uwydatniony[10].
W artykule Historyk literatury i cytaty Włodzimierz Bolecki pisze:

[…] cytaty, kryptocytaty, parafrazy, cytaty fikcyjne etc. nie są ex definitione słowami cudzymi. To właśnie, czy w danym utworze są traktowane jako obce lub jako własne, to w jaki sposób między cytatem a mową autorską kształtują się relacje bliskości i oddalenia, w jaki sposób zacierane są lub ujawniane granice przytaczanych wypowiedzi, to wszystko — i nie tylko to — jest świadectwem dynamiki literackiej w obrębie poszczególnych poetyk, gatunków, szkół, prądów czy epok.[11]

Dwa listy są utworem, w którym występują cytaty rzeczywiste (choć niewyodrębnione graficznie — tytuł zawiera sugestię, że całość jest przytoczeniem cudzej wypowiedzi) i fikcyjne (część wypowiedzi zostaje sfingowana, podmieniona i przedstawiona jako oryginał). Jedynie prześledzenie wewnątrztekstowej dynamiki bliskości i oddalenia — a co za tym idzie: próba odpowiedzi na pytanie, czy na poziomie stylistycznym da się wskazać w wierszu granicę między słowem obcym a słowem własnym — pozwoliłoby dotrzeć do właściwych sensów wpisanych w tekst Kuczkowskiego. Spróbujmy.
Pierwszą część wiersza (rzekomy list Różewicza) otwierają sformułowania bliskie tym, które znamy z oryginału. Podstawowa zmiana polega na wzbogaceniu wypowiedzi o elementy prowadzące do zanegowania znaczeń zawartych w autentycznym liście autora Wyjścia i wytworzenia efektu dwugłosowości (opartej na antytezie, aporii, paradoksie). Różewicz pisał: „Moi […] Czytelnicy”, Kuczkowski poprawia na: „Moi / nie moi”. Wedle tej samej reguły „przychodzę do was” zmienia się w „Przychodzę nie przychodzę”. W kolejnych wersach: „jestem z wami nie jestem”, „Ja nie ja” i ponownie „moi nie moi”. Powstaje efekt, który, za Bachtinem, można by nazwać „walką dwóch głosów”[12]. Tego rodzaju praktyka posiada co prawda niejakie uzasadnienie w oryginalnym liście do włoskich czytelników, gdzie czytamy: „Jestem dzisiaj i teraz z Wami w Rzymie, ale nie mogę przyjść...”, faktycznie ma nas jednak przygotować do prawidłowej interpretacji następującego wyznania uczynionego przez podmiot wiersza: „Teraz więc / jestem z wami nie jestem / aby powiedzieć, że odchodzę / dokąd nie chcę, bo / boję się chcieć”.
Znajomość kontekstu pozwala nam zinterpretować owo nie całkiem przejrzyste miejsce. Zwracając się do uczestników rzymskiego spotkania, Różewicz posłużył się wszak zdaniem z Ewangelii św. Jana. Raczej nic nie wskazuje na to, by traktował je inaczej niż ornament, cytat dobrze stosujący się do sytuacji (1. starość, niemożność bycia obecnym; 2. wzmianka o papieżu Janie XXIII), choć zapewne dobrze wiedział, kto, kiedy i do kogo skierował te słowa[13]. Autor Dwóch listów nie tylko nie przytacza ewangelicznego wersetu, ale wprowadza w zamian kwestię nadającą biblijnemu fragmentowi nieco inny sens: „odchodzę dokąd nie chcę, bo boję się chcieć”.
Czy jest to dyskusja z Różewiczowskim Lamentem, zakończonym credo à rebours? Czy wielokrotne łączenie odpowiednich słów i ich form zaprzeczonych („jestem nie jestem”, „ja i nie ja”, „moi nie moi”) to aluzja do słynnego paradoksu z wiersza bez: „życie bez boga jest możliwe / życie bez boga jest niemożliwe”? Czy Kuczkowski krytycznie komentuje wielokrotnie w twórczości Różewicza wyrażaną postawę niechęci wobec ostatecznego, jednoznacznego opowiedzenia się po stronie wiary? W Dwóch listach zawartych jest wiele przesłanek pozwalających odpowiedzieć twierdząco na wszystkie postawione pytania. Poeta z Gdyni jest bowiem zwolennikiem postawy bezkompromisowej, wyrażającej się w definitywnym odrzuceniu oferty współczesnego świata. Droga, jaką ukazuje człowiekowi ponowoczesnemu, jest drogą sprzeciwu fundowanego na akcie woli, a wyraża się w postawie całkowicie odmiennej od tej, jaką przypisuje się tu autorowi Niepokoju. „Nie boję się chcieć” — woła Kuczkowski, by drugiemu ze swoich bohaterów, biznesmenowi z Kalifornii, włożyć w usta słowa, których ten zapewne nie byłby zdolny wypowiedzieć: „Wycofuję się / Zamykam interes / Otwieram oczy / Dzięki Ci, Boże, że świat / stworzyłeś taki piękny”.
Czytelnik niniejszego szkicu miałby teraz prawo zapytać: „Gdzie w takim razie podwójne dno Dwóch listów?”. Gdyby takie pytanie padło, musiałbym zrezygnować z definitywności niektórych stwierdzeń. Przyznaję — wszystko, co powiedziałem, jest jedynie hipotezą interpretacyjną, a dynamika zbliżeń i oddaleń realizująca się w strukturze utworu nie pozwala na tak jednoznaczne oddzielenie „słowa cudzego” od „słowa własnego”. Problematyczne kwestie postaci mówiących w wierszu można by równie dobrze przypisać temu trzeciemu. Niewykluczone, że do głosu dochodzą wszyscy na raz. (Przez korony drzew idzie podmuch. Taflę wody mącą pierwsze krople deszczu. Kontury twarzy odbitej w zwierciadle rozmazują się i nikną pod powierzchnią.)


[1] F. Nietzsche, Tako rzecze Zaratustra, przeł. W. Berent, [Kraków] 2008, s. 101.
[2] A. Gide, Traktat o Narcyzie. (Teoria symbolu), w: tenże, Immoralista i inne utwory, przeł. I. Rogozińska, wstępem opatrzył L. Budrecki, Warszawa 1984, s. 32.
[3] C. Norwid, Pisma wszystkie, t. 2, s. 21.
[4] Animula w krainie zwierciadeł. O tomie „Dajemy się jak dzieci prowadzić nicości” Krzysztofa Kuczkowskiego, w: P. Dakowicz, Helikon i okolice. Notatki o poezji współczesnej, Sopot 2008, s. 223.
[5] K. Kawafis, Czekając na barbarzyńców, w: tenże, Wiersze zebrane, przeł. i oprac. Z. Kubiak, Warszawa 1995, s. 23.
[6] Korzystałem z internetowej kopii listu Lahde’a: http://www.scribd.com/doc/7112458/Andrew-Lahdes-Farewell-Letter (dostęp: 28.02.2012).
[7] T. Różewicz, Moja droga z Radomska do Rzymu, „Gazeta Wyborcza” z 11 października 2011.
[8] „Chodzi o jak największy zamach…” Z Krzysztofem Kuczkowskim poetą, eseistą, redaktorem naczelnym dwumiesięcznika literackiego „Topos” rozmawia Wojciech Kass, „Nowa Okolica Poetów” 2008, nr 3, s. 50.
[9] Kategorię „słowa cudzego” stosuję zgodnie z wykładnią zaproponowaną przez Michaiła Bachtina. W Problemach poetyki Dostojewskiego badacz pisał o stylizacji, parodii, opowieści ustnej i dialogu, że „mają jedną cechę wspólną: słowo jest tu dwukierunkowe — zwrócone, jak zwykle, ku przedmiotowi mowy, a jednocześnie nastawione na inne słowo, na mowę cudzą. Jeżeli nie przyjmiemy do wiadomości istnienia tego drugiego kontekstu cudzej mowy, a więc będziemy odbierać stylizację tak, jak odbiera się mowę zwykłą, skierowaną jedynie na swój przedmiot, wówczas nie zrozumiemy sedna tych zjawisk: stylizacja zabrzmi w naszych uszach jak styl, parodia — jak marna literatura” (cyt. za: M. Bachtin, Dialog. Język. Literatura, red. E. Czaplejewicz, E. Kasperski, Warszawa 1983, s. 320).
[10] Zob. tamże, s. 323–330.
[11] W. Bolecki, Historyk literatury i cytaty, w: Problemy teorii literatury. Seria 4. Prace z lat 1985–1994, Wrocław 1998, s. 406.
[12] M. Bachtin, dz. cyt., s. 326.
[13] Przypomnijmy: kiedy zmartwychwstały Jezus po raz trzeci ukazał się apostołom, trzykrotnie zwrócił się do Szymona Piotra z pytaniem, czy ten go kocha. Uczeń po trzykroć zapewnił Go o swej miłości i trzy razy usłyszał: „Paś owce moje”. Ostatniemu z owych wezwań do przewodzenia Kościołowi towarzyszyła zapowiedź męczeńskiej śmierci Piotra („inny cię opasze i poprowadzi, dokąd nie chcesz” — J 21, 18). Tę wymianę zdań między Chrystusem i Piotrem traktuje się jako symboliczne zmazanie grzechu zaprzaństwa, którego wcześniej dopuścił się uczeń.

piątek, 22 czerwca 2012

Twarze Narcyza. O "Wierszach [masowych] i innych" Krzysztofa Kuczkowskiego (1)


Fragment eseju opublikowanego w "Toposie" (2012, nr 3).



Wszystko zostało już opowiedziane; ale ponieważ nikt nie słucha, trzeba zawsze zaczynać od nowa.
(A. Gide, Traktat o Narcyzie)



Między Kuczkowskim a Owidiuszem

W Metamorfozach Owidiusza został przedstawiony jako syn Cefiza (Kefisosa) i Liriope. Kiedy się urodził, rodzice zapytali Tejrezjasza o jego przyszłość. Wieszczek miał im odpowiedzieć, że nowo narodzony dożyje późnych lat, „jeżeli sam siebie nie pozna”[1]. Kiedy dorósł, był tak urodziwy, że kochało się w nim wiele kobiet i nimf, lecz on, powiada antyczny poeta, „zimny był na miłość, głuchy na westchnienia”. Uczuciem zapałała doń również nimfa Echo, która „ni pierwsza mówić, ni milczeć nie umie”. Spostrzegła go w lesie, błądzącego między drzewami i dopóty powtarzała jego słowa, dopóki — zaintrygowany — nie zawołał: „Tu się zejdźmy”. Kiedy ujrzał ją twarzą w twarz, wykrzyknął: „Śmierć raczej […] niż Twoje uściski! Nigdy cię nie pokocham”. „Kocham” — odrzekła Echo, ale widząc jego wzgardę, zraniona i nieszczęśliwa „w las ucieka, twarz spłonioną kryje”. Nimfy zanoszą do bogów korną prośbę: niech on także zazna wzgardy i męki bezwzajemności. Ich modły docierają do uszu Afrodyty (lub Nemezis), ta zaś sprawia, że podczas polowania utrudzony młodzian nachyla się nad źródłem i zakochuje we własnym odbiciu. Czytamy u Owidiusza:

Pijąc, własnej piękności odbiciem się łudzi,
Kocha obraz bez ciała, w czczym się kocha cieniu.
Niewzruszony jak posąg, cały w zadumieniu,
Patrzy się, nachylony nad przejrzystą wodą.
Niebaczny, sam się swoją zachwyca urodą.
[…]                          
Podziwia wszystko, w czym sam godzien podziwienia,
Sam jest celem swych pochwał i swego pragnienia.
W jednej osobie razem i pali, i płonie.
Ileż razy wyciąga ku krynicy dłonie!
Widząc w wodnym zwierciadle cel swych życzeń bliski,
Czcze tylko zimnej wodzie przesyła uściski.
Nie pojmuje, co widzi, lecz widok go wzrusza,
Czarowną oczu złudą zapala się dusza.
Nieszczęsny, złudną marę gonisz w złej godzinie!
To, co widzisz, jest niczym. Odwróć się, a zginie.
Obraz, widziany w wodzie, twoim jest obrazem.
Nic własnego on nie ma, ożył z tobą razem,
Z tobą razem by zniknął, gdybyś odejść zdołał.

Ów młodzian, o którym opowiada autor Tristiów, to Νάρκισσοσ, Narcissus, Narcyz. Ten, który umarł z tęsknoty za samym sobą i nawet w styksowych wodach szukał własnego odbicia. W miejscu, gdzie rozstał się z życiem, w pobliżu krynicy, która nie mogła ugasić jego pragnienia, wyrósł niewielki „kwiat złoty, liśćmi uwieńczon białemi”. Linneusz nazwie go Narcissus poeticus („narcyz poetów”, „narcyz poetycki”), albowiem od czasów Owidiusza kwiat ów na trwałe zagości w literaturze europejskiej, podobnie jak nieszczęsny syn Kefisosa i Liriope z mitologicznej opowieści.
Mit o Narcyzie szczególnie intensywnie będzie wyzyskiwany na przełomie wieków XIX i XX, upodobają go sobie parnasiści i symboliści. Odwołania do starożytnej opowieści i jej twórcze przetworzenia pojawią się m.in. w twórczości Paula Valéry, André Gide’a i Rainera Marii Rilkego. Jeszcze popularniejszy okaże się motyw odbić, przeglądania się w zwierciadle (wody), które zwykle będzie równoznaczne z uzyskiwaniem samoświadomości[2]. W literaturze polskiej kanonicznym tekstem operującym symboliką akwatyczną interpretowaną epistemologicznie jest słynny wiersz lozański Nad wodą wielką i czystą… Adama Mickiewicza. Twórcy modernistyczni będą czerpać zarówno z tego rodzimego źródła, jak i z arsenału kultury Zachodu, zadłużając się przede wszystkim u poetów francuskiego symbolizmu.
Poeta współczesny świadom tak bogatej tradycji literackiej, jeśli decyduje się napisać wiersz podejmujący zespół owych niezwykle popularnych i, zdawałoby się, do cna wyeksploatowanych mitologicznych motywów, nie może nie zdawać sobie sprawy z trudności zadania, przed jakim staje. Bywa, że ryzyko się opłaca, czego świadectwo stanowi wiersz Narcissus poeticus z tomu Wiersze [masowe] i inne Krzysztofa Kuczkowskiego:
                                      
Na ganku chłopiec w sandałach z niedbale
opuszczonymi kolanówkami, przy ścieżce wbitej
aż po szopę w piaszczyste ciało ogrodu zielone
włócznie narcyzów, dziadek Franek cierpliwie
wykrawa robaki ze spadów klapsów i koszteli,
wokół studni bukszpan wieczniezielony, dalej

klatki po królikach, mieszkają w nich sterty
butów, wołają jeść, ale jeszcze można w nich
spryskiwać drzewa albo bielić wapnem pnie śliw i
jabłoni, z tego miejsca nie widać szosy z rzeźnikiem
herbu „Końska Mucha”, ani altany po przeciwległej
stronie ogrodu, nie słychać też hałaśliwego

Murzyna, psa sąsiadów, bańka ciszy
przepływa pomiędzy wysokopiennymi krzakami
agrestu i rozłożystymi koszami porzeczek białych
i czerwonych, omija rozpięte na żerdziach
pomidory i odbija się od pomarańczowych dyni,
teraz są jeszcze wielkości dziecięcej piąstki,

jesienią, kiedy zaczną być podobne do piłek
lekarskich i jak one ciężkie, opuszczą grządki
jako ostatnie, wtedy też w różnych częściach
ogrodu zapłoną małe ogniska ubrane w siwe kołpaki
dymu, będą żółknąć zdjęcia, pękać pnie drzew,
zapadną się szopa i altana, cynkowane wiadro

utopi się w studni, zardzewiały sierp spadnie
z gwoździa, zakryją go namioty łopianów
i rabarbaru, będą umierać ogrodnicy — dziadek,
ojciec, a ich synowie już nie będą umieli odnaleźć
drogi do ogrodu, będą patrzeć tęsknie na płoty
i na to co skrywają, w końcu ich oczy przestaną

widzieć, język przestanie nazywać, więc gdyby
nawet ujrzeli ten ogród, którego przecież zobaczyć
nie mogą, pewnie nie rozpoznaliby ani
chłopca w sandałach, ani mężczyzny na leżaku
z ostrym jak brzytwa kozikiem do nacinania i
szczepienia gałązek, ani Staruszki, pręgowanej

kotki, która nosiła na grzbiecie wszystkie
odcienie brązów i późnej czerwieni, nie będą umieli
napić się wody ze studni, w której za Niemca
dziadek Franek utopił swoją szablę, zresztą taka
woda wydobyta z ciemnego dna studni już
nie mogłaby im smakować, zresztą tej studni już

nie ma, a może nie ma i nieba, które mogłoby się
odbijać w martwym oku wody. A co jest?
Narcyz biały, drobny kwiatek, który na północy
nazywają lilią zielonoświątkową, jego zapach,
który jest istnieniem i język, który sam sobie
wybiera usta, żeby przez nie mówić.

Pozornie prosta historia, podszyta nostalgią kolejna (ileż ich w liryce!) opowieść o znikaniu ludzi i przedmiotów, o odmianie krajobrazów, o przemijaniu postaci świata… Jakże obfity zestaw rekwizytów mających odmalować przed oczami czytelnika idylliczny obraz utraconej przeszłości: ganek domu, szopa, ścieżka biegnąca przez ogród, dawno zapomniane nazwy owoców grusz i jabłoni, bielone wapnem pnie drzew, krzewy agrestu i porzeczek, gąszcze pomidorów i dynie. Owa sielska sceneria tonie w gęstym świetle dojrzałego lata, z wolna chylącego się ku jesieni, spowija ją milczenie znamionujące dosyt i uspokojenie. W tym świecie harmonii i pełni wszystko jest na swoim miejscu, nawet wysłużone buty w starych klatkach po królikach są tam, gdzie trzeba — choć „wołają jeść”, da się w nich jeszcze wykonywać pospolite prace ogrodowe. Jesień przychodzi tu niepostrzeżenie i jest  naturalnym dopełnieniem tamtej sytości, czasem zrozumiałego domykania się tego, co niebawem, prawem odwiecznego obrotu rzeczy, ponownie się otworzy. Przez chwilę jesteśmy tego pewni, ale oto — sceneria zmienia się jak w filmie, gdzie dzięki szybkiemu montażowi jeden obraz zostaje nałożony na drugi — proces jesiennego obumierania przybiera rozmiary bez mała apokaliptyczne. Żółkną nie tylko liście, ale i fotografie, pękają pnie drzew, altana i szopa znikają pod powierzchnią ziemi, a wszystko porasta krzewiąca się dziko roślinność. Ludzie umierają, a ich potomkowie, zgubiwszy się w obcej przestrzeni, nie potrafią odnaleźć powrotnej drogi do miejsca, które było centrum ich świata. Zresztą, nie rozpoznają owego centrum, ich świadomość stopniowo obumiera, a zdolność postrzegania i rozumienia ulega stępieniu.
Narcissus poeticus to także — a nawet: przede wszystkim — precyzyjnie skomponowana wypowiedź programowa, przemycająca pod przebraniem epickości najistotniejsze elementy właściwego Kuczkowskiemu, unikalnego rozumienia roli poezji i poety w świecie współczesnym. W tomie, który podzielony został na trzy części, zatytułowane kolejno: Przed (1 wiersz), Pomiędzy (18 wierszy), Po (1 wiersz), od tego tekstu wszystko się zaczyna, by na koniec w nim zyskać swoje zwieńczenie — bo Narcissus poeticus jest jak bujny ogród dzieciństwa, skąd rozchodzą się wszystkie ścieżki ludzkiego życia, a każda z nich, kiedy już przeprowadzi wędrowca przez siedem gór, siedem rzek i siedem mórz, zawraca ku swojemu początkowi i na powrót wiedzie ku centrum.

Chłopiec na ganku

To jak obrazek ze starej fotografii. Drewniany dom z gankiem porośniętym winną latoroślą. Chłopiec stoi oparty o jedną z kolumienek podtrzymujących czerwony daszek ganku i patrzy na ogród. Jeszcze jest bezpieczny, nie wie, że miejsce, gdzie stoi, to próg świata, że po jego przekroczeniu nic już nie będzie takie jak dawniej. Na razie pozostaje mieszkańcem ogrodu, doświadcza istnienia bezpośrednio, nie ogląda się wstecz ani nie próbuje rozszyfrować skomplikowanych splotów przyszłości. Jest tu i teraz, liczy się dlań jedynie to, co najbliższe, znane i udomowione. Ma komu ufać — ojciec i dziadek stanowią dwa fundamenty jego kosmosu, to na nich wspiera się symetryczna i sensowna konstrukcja życia. Uosabiają tradycję, stanowią rękojmię porządku, przedustawnego ładu, który każe widzieć rzeczywistość jako domenę działania sił przyjaznych człowiekowi, wspierających  go w jego działaniu dla dobra innych.
Malec w „niedbale opuszczonych kolanówkach” dotychczas nie próbował owoców z Drzewa Wiadomości — „dziadek Franek cierpliwie wykrawa robaki ze spadów klapsów i koszteli” — ale ów stan niewinności oznaczającej nieświadomość, wiemy to dobrze, nie potrwa długo. Prawda dorosłości objawi się chłopcu niespodziewanie, gdy jeszcze nie będzie gotów na jej przyjęcie, i zagarnie go całego, przesłoni jego wzrok i przytępi słuch. Będzie szukał. Będzie błądził. Tafla wody po wielekroć odbije jego oblicze, a on nie będzie mógł go dotknąć.
Życie ma w Wierszach [masowych] i innych przebieg procesualny, jest rozpięte między ogrodem dzieciństwa a ogrodem późnej dojrzałości, który w niczym nie przypomina Edenu rozświetlonego nadprzyrodzonym blaskiem. To ogród-świat późnej jesieni, nieodwołalnie ustępującej miejsca zimie, z chłodem miesięcy długich niczym wieczność. Mowa o nim w wierszu zamykającym tom, noszącym znamienny tytuł Śmierć Wielkie Małpy:

Liście jabłonek wirują jak maleńkie
karuzele, liście orzecha opadają pionowo.

Coraz ich więcej i więcej. Wrony
uszyte z błyszczącej podszewki lustrują

ogród. Nikogo nie kochają,
nikogo nie szanują, kraczą pięcioma

odcieniami granatu. Świat jest pełen
neurotyków. Zamkniętych na ogród.

Schodzący z ganku chłopiec musi wejść w tę obcą przestrzeń, gdzie dominują barwy szara (pnie drzew), czarna i granatowa (upierzenie wron) oraz ciemnobrązowa (liście orzecha), musi doświadczyć obumierania, bo śmierć jest „jądrem mitu Narcyza”[3].

Narcyz nasz współczesny

Czy mamy powód, by wątpić w to, że inicjalny wiersz książki Krzysztofa Kuczkowskiego stanowi przetworzenie Owidiuszowej historii, a jego korzenie tkwią w starym micie o synu Kefisosa i Liriope? Myślę, że nie. Mimo że postać młodzieńca zakochanego we własnym odbiciu nie pojawia się w całym tomie ani raz, wystarczająco wiele elementów wiersza Narcissus poeticus pasuje do mitologicznej układanki: 1. tytuł; 2. oczywiste pokrewieństwo łączące jedną z jego końcowych fraz z finalnym dystychem fragmentu trzeciej pieśni Przemian — u Owidiusza: „nusquam corpus erat; croceum pro corpore florem / inveniunt foliis medium cingentibus albis”, co w przekładzie filologicznym brzmiałoby mniej więcej tak: „nikogo nie było; w miejsce ciała znajdują kwiat o żółtym/złotym środku otoczonym białymi listkami”; u Kuczkowskiego: „studni już nie ma, a może nie ma i nieba […] A co jest? Narcyz biały”; 3. przetworzenie motywu wody-zwierciadła — w antycznym poemacie umierający młodzieniec po raz ostatni spogląda „in undam” (w falę, wodę, strugę); w wierszu współczesnego poety mowa o „martwym oku wody” — metafora ta bliższa jest może Owidiuszowemu obrazowi Narcyza podziwiającego własne odbicie „in Stygia aqua” — w nurcie Styksu, rzeki zmarłych.
Kim jest Narcyz z Wierszy [masowych] i innych? Najprościej byłoby rzec: późnym wnukiem tamtego, przedwcześnie postarzałym, o wiele bardziej doświadczonym, i jak tamten — wpatrzonym w lustro wody. Ogląda w nim własną twarz, to jest twarz świata.
Za największe nieszczęście, jakie go spotkało, uznać wypada postępującą ślepotę. Narcyz nie widzi, nie dostrzega, nie rozpoznaje. Jego oczy są jak oczy kobiety-lalki z wiersza Barbie — zamiast nich ma „srebrne kapsle”, „działa tylko na dotyk, nie reaguje na głos ani podczerwień”. Odmienił się jego smak — nie wierzy, że „woda z ciemnego dnia studni”, którą pili jego ojciec i dziadek, mogłaby ugasić jego pragnienie. Wyschły dlań dawne źródła. Jego świat jest zaludniony przez fantomy; to, co niegdyś stanowiło rękojmię istnienia, było elementem zakorzeniającym w rzeczywistości, widzialnej i dotykalnej, posiadającej swój kształt, fakturę, kontury, dziś znajduje się poza polem jego widzenia. Narcyz współczesny zbyt długo wpatrywał się sam w siebie, by potrafił dostrzec własną ślepotę, dlatego świat jego przeszłości utracił ontologiczne zakorzenienie: „studni już nie ma, a może nie ma i nieba”. Jest jak człowiek, który „w południe [stąpa] po omacku, jak niewidomy idzie w ciemności” (Pwt 28, 29).
W rajskim ogrodzie, o którym mówi Księga Genesis, Adam pozostawał u siebie, a Bóg dał mu władzę nad innymi stworzeniami. Pierwszym atrybutem owej władzy była możność nadania im imion: „Ulepiwszy z gleby wszelkie zwierzęta lądowe i wszelkie ptaki podniebne, Pan Bóg przyprowadził je do mężczyzny, aby przekonać się jak on je nazwie” (Gen 2, 19). W Rzeczy o wolności słowa Norwid tak przedstawi (i zarazem zinterpretuje) tę biblijną scenę:

Dziwnie wielki! Mojżesza stilus w jednym słowie,
Kreśli początek ludzkiej założony mowie —
„Oto (mówi) Przedwieczny przywiódł przed Człowieka:
Bydło, zwierzę i ptastwo powietrzne… i czeka,
Aby je wszystkie przezwał ICH imieniem własnym
Nie można być — doprawdy — kolosalniej jasnym…
Dwie albowiem przyczyny tu w działanie wchodzą,
Słowa się po sprawdzenie odnoszą, gdy rodzą.
Swoją zaś ścisłość mierzą natury obrazem:
Są z prawdy, ducha i są z litery razem.[4]

W wierszu Narcissus poeticus język ludzki jest martwy, „przestał nazywać”. Kuczkowski zna co prawda najważniejsze hasło sztuki nowoczesnej: „wyrazić niewyrażalne”[5], ale wie również, że przeświadczenie poetów o możności pochwycenia w sieć języka tego, co niepochwytne, okazało się jednym z największych złudzeń literatury przełomu XIX i XX wieku. Mimo to projekt, by tak rzec, tekstowo-światopoglądowy autora Tlenu chętnie traktowałbym jako wyraz kompromisu między świadomością modernistyczną a postmodernistyczną. Kuczkowski zdaje sobie sprawę, że ucieczka w tył jest niemożliwa, a zarazem wierzy w obecność źródłowego sensu. Perspektywa taka pozwala opisywać świat współczesny jednocześnie z pozycji uczestnika i obserwatora, a diagnoza sformułowana w Wierszach [masowych] i innych okazuje się być zarazem sprawozdaniem z własnej choroby.


[1] Wszystkie cytaty z Owidiusza za wydaniem: Publius Ovidius Naso, Przemiany, przeł. B. Kiciński, Warszawa 1933, s. 46–50. Pisownia zmodernizowana.
[2] Obecność tej figury w literaturze polskiego modernizmu przekonująco omawia Anna Czabanowska-Wróbel w artykule Odbicia i powtórzenia. Młodopolski „Traktat o Narcyzie”, w: Oblicza Narcyza: obecność autora w dziele, pod red. M. Cieśli-Korytowskiej, I. Puchalskiej i M. Siwiec, Kraków 2008.
[3] Tamże, s. 246.
[4] C. Norwid, Pisma wszystkie, zebrał, tekst ustalił, wstępem i uwagami krytycznymi opatrzył J. W. Gomulicki, t. 3, s. 573–574.
[5] I. Matuszewski, Słowacki i nowa sztuka (modernizm). Twórczość Słowackiego w świetle poglądów estetyki nowoczesnej. Studium krytyczno-porównawcze, wyd. IV, oprac. i wstęp S. Sandler, Warszawa 1965, s. 142.

wtorek, 19 czerwca 2012

Recenzja książki o recepcji Norwida


W najnowszym numerze "Toposu" ukazała się recenzja książki Lecz ty spomnisz, wnuku. Recepcja Norwida w latach 1939-1956. Rzecz o ludziach książkach i historii (Wydawnictwo IBL PAN, Warszawa 2011). Autorką recenzji jest Agnieszka Szostak. Poniżej fragment tekstu.

"Próba prześledzenia literackich rodowodów polskich poetów niechybnie prowadzić musi do konstatacji, że znamienita większość rodzimych twórców, zwłaszcza tych powojennych, wywodzi swoje poetyckie korzenie spod znaku Norwida. Poetycki testament 'czwartego wieszcza', poddawany współcześnie wnikliwym studiom i analizom, przez wieki torować musiał sobie drogę w atmosferze niezrozumienia, niczym nieusprawiedliwionej krytyki, świadomych przemilczeń, a następnie jawnych prób wyzyskania myśli poety do szerzenia ideologicznych haseł marksizmu. W meandrach Norwidowego funkcjonowania w literaturze łatwo jest się pogubić. Na szczęście, współczesny czytelnik otrzymuje wreszcie - za sprawą książki Przemysława Dakowicza - obszerny opis poszczególnych etapów przenikania Norwida do świadomości czytelniczej i kanonu literatury polskiej.
Badacz w książce Lecz ty spomnisz, wnuku. Recepcja Norwida w latach 1939-1956. Rzecz o ludziach książkach i historii [...] podejmuje wysiłek rekonstrukcji dziejów recepcji Norwida, wpisując je jednocześnie w szerszy niż tylko literacki, bo także kulturowy i polityczny kontekst. Dakowicz zawęża już na wstępie zakres swoich badań do lat 1939-1956. Owo zawężenie jest świadomym zabiegiem autora, który nie chce pod naporem materiału zatracić badawczej głębi, pominąć czynników istotnych dla zrozumienia Norwida jako zjawiska. [...] Aby nie zatracić istotnych rysów dokonujących się przemian, Dakowicz stara się drobiazgowo, krok po kroku, prześledzić formy obecności Norwida na przestrzeni owych siedemnastu lat. Wskazany odcinek czasowy obfituje bowiem w wiele doniosłych wydarzeń, które ukształtowały na długie lata model recepcji."

Agnieszka Szostak

środa, 13 czerwca 2012

"Place zabaw ostatecznych" w finale Nagrody Poetyckiej ORFEUSZ


10 czerwca jury I edycji Nagrody im. K.I. Gałczyńskiego ORFEUSZ  za najlepszy tom poetycki roku, w składzie: Jan Stolarczyk (przewodniczący), Tomasz Burek, Krzysztof Kuczkowski, Ewa Lipska i Feliks Netz , spośród dwudziestu nominowanych wcześniej do nagrody książek, wyłoniło finałową piątkę (kolejność alfabetyczna):
  • Przemysław Dakowicz, Place zabaw ostatecznych, Towarzystwo Przyjaciół Sopotu, Sopot 2011
  • Krzysztof Karasek, Wiatrołomy, Towarzystwo Przyjaciół Sopotu, Sopot 2011
  • Wojciech Kudyba, Ojciec się zmienia, Towarzystwo Przyjaciół Sopotu , Sopot 2011
  • Jacek Łukasiewicz, Stojąca na ruinie, Biuro Literackie, Wrocław 2011
  • Janusz Styczeń, Furia instynktu, Biuro Literackie, Wrocław 2011

    Wiersze z nominowanych tomików w miesiącach letnich będą promowane podczas dwóch akcji: „Na całych jeziorach wiersz” (utwory nagrane w aktorskiej interpretacji Łukasza Borkowskiego na płytę CD będą emitowane na statkach Żeglugi Mazurskiej pływającej od lipca do września po całym szlaku Wielkich Jezior) oraz „Wyślij wiersz z Prania” (wiersze w formie pocztówki będą wręczane wraz z biletami wstępu do  muzeum K.I. Gałczyńskiego w Praniu).
    Zwycięzcę poznamy 7 lipca podczas uroczystej gali wręczenia nagrody w Muzeum K.I. Gałczyńskiego w Praniu. Laureat otrzyma 20 tys. zł i granitową statuetkę autorstwa Rafała Strumiłły.
    Honorowy patronat nad nagrodą objęli: minister kultury i dziedzictwa narodowego, marszałek województwa warmińsko-mazurskiego i Pen Club Polska.