poniedziałek, 20 listopada 2023

Rozmowa o twórczości J. M. Rymkiewicza na łamach „Nowych Książek” (2023, nr 11)



[…]

Marzena Woźniak-Łabieniec: Sądzę, że metafizyka rozumiana jako tęsknota za ideami Platońskimi nigdy nie znikała z pola widzenia poezji, choć ich twórca wygnał poetów ze swego idealnego państwa. Tyle że była ona werbalizowana poprzez użycie różnych dykcji. Powiedziałabym, że Rymkiewicz jest raczej ogniwem. On sam inspirował się metafizycznymi poszukiwaniami znakomitych poprzedników: we wczesnej twórczości Czesławem Miłoszem, w późniejszej Bolesławem Leśmianem. Warto zauważyć, że choć obaj nicują podszewkę świata – każdy robi to na swój sposób. Miłosz poprzez użycie dykcji wysokiej, Leśmian poprzez karnawalizację tematyki śmierci. W ostatnich latach ta druga opcja była Rymkiewiczowi znacznie bliższa. Ale – co ciekawe – obaj poprzednicy nie dają odpowiedzi. Ich poezja nie rozstrzyga, tylko stawia pytania i podobnie czyni autor Mojego dzieła pośmiertnego (dla mnie bardzo ciekawym „tryptykiem” dialogicznym, świadczącym o koincydencji filozofii i poezji w tym temacie są: esej Kołakowskiego Jeśli Boga nie ma…, wiersz Rymkiewicza Jeśli nie istnieje i Miłosza Jeżeli nie ma). Wśród tych, którzy przepracowali lekcję autora Czym jest klasycyzm? widziałabym natomiast między innymi Krzysztofa Koehlera z pokolenia „bruLionu” czy nieco młodszych Wojciecha Wencla i Dariusza Suskę. Sam Rymkiewicz zresztą dialogował z następcami. Jeden z wierszy poświęcił Przemysławowi Dakowiczowi jako autorowi Afazji polskiej. To ważne, bo tym, co zwraca szczególną uwagę u Rymkiewicza, jest wywodzenie diagnoz i uniwersalnych pytań metafizycznych z historycznych doświadczeń jednostek bądź narodów. Oczywiście Rymkiewicz klasycysta ma świadomość (na tym zresztą zasadza się jego program), że uniwersalne pytania o sens istnienia, zasadę świata, Boga, łączą twórców przez pokolenia. Młoda poezja ponawia te pytania własnym językiem, włączając się w ten międzypokoleniowy dialog. To zatem nie tylko klasycyzm barokowy, ale i czerpiący z romantyzmu i współczesności, choć poeta pozostaje nieufny wobec awangardy.

 

Adam Poprawa: Pani profesor, jeśli można, co do Platona wypędzającego poetów: jest pociągająca interpretacja Alfreda Gawrońskiego, który twierdzi, że filozof myślał o poetach powtarzających niezmienne formuły, których teksty są zaprzeczeniem dialogu. W takim rozumieniu nasz Rymkiewicz byłby zatem poetą Gawrońskiego, nie Platona… Dlaczego Platon wykluczył poetów z Państwa? – tak się nazywa książka Gawrońskiego wydana przez (jakże dawny) „Znak”, a kupiłem ją w metafizycznych latach osiemdziesiątych. Już się tłumaczę. Balcerzan ukuł kiedyś zgrabną formułę słów-ekranów, czyli pojęć szczególnie nośnych w jakimś czasie. I w tamtej dekadzie często czytaliśmy i mówili o metafizyce, metafizyczności, o tym czy tamtym metafizycznym. Ale słowo kojarzyło się wtedy przede wszystkim z Barańczakiem i jego Antologią angielskiej poezji metafizycznej XVII stulecia. Jasne, pierwszy był Rymkiewicz z programowym zwrotem do Eliota i zwłaszcza Animulą, no i całym klasycyzmem, którego Wieczne Teraz to metafizyka literatury, czemu nie? Zgodziłbym się z panią profesor w kwestii metafizyki jako stałej orientacji poezji na ideały Platońskie – tylko co wtedy na przykład z Baudelaire’em? Mówić o innym pięknie? Mam pewną rezerwę wobec mówienia o poezji właśnie metafizycznej (poza terminologią historyczną, czyli wspomnianymi Anglikami), bo, owszem, było to piękne i pociągające, ale we wspomnianych latach osiemdziesiątych coraz więcej świetnych poetów zaczęło być określanych tym mianem. Miłosz, Barańczak, Białoszewski, Rymkiewicz, Przyboś, Różewicz i wielu innych, może jedna Szymborska się ostała (a czym jest jej wiersz Niebo, jak nie olśniewającym tekstem metafizycznym!?). Jeśli więc termin robi się tak uniwersalny, to słabną jego wartości odróżniające… Ale naprawdę cieszę się, że pan Tomasz tak się o metafizyczność poezji upomina, to nieporównanie ciekawsze niż nudne dyskursy niby o literaturze wałkowane dzisiaj.

 

Przemysław Dakowicz: Było jeszcze inne – nośne i odmieniane przez różne przypadki – literaturoznawcze słowo-ekran: „religijność”. Czasem stosowane wymiennie z „metafizycznością”. Na drugą połowę lat dziewięćdziesiątych i na początek nowego wieku, kiedy byłem studentem polonistyki, przypadła chyba końcówka tej interpretacyjnej mody, która – tu pełna zgoda z profesorem Adamem Poprawą – większy miała sens niż dzisiejsze dyskursy i perspektywy teoretyczne. Dużo mówiło się wtedy i pisało o Miłoszu, Miłosz był nnaczelnym poetą „metafizycznym” i „religijnym” (ostatnia fala takiego czytania towarzyszyła ukazaniu się jego Drugiej przestrzeni, z nie całkiem udanym Traktatem teologicznym). To poeta bardzo dla Rymkiewicza ważny, choć przede wszystkim Miłosz wczesny, rytmiczny i śpiewny, z Trzech zim, po trosze z Ocalenia.

Teraz, jeśli państwo pozwolą, dwie, może nawet trzy anegdoty zamiast odpowiedzi na pytanie pana Tomasza. Siedem lat po śmierci Miłosza ukazała się książka Rodzinna Europa. Pięć minut później. Były to wypowiedzi poetek i poetów jakoś inspirowane Miłoszem. Promowano tę książkę również w Łodzi, poszedłem na spotkanie z kilkorgiem spośród redaktorów i autorów – pamiętam Grzegorza Jankowicza i Julię Fiedorczuk, ale były tam jeszcze jakieś inne osoby, zapewne Anna Kałuża, może ktoś jeszcze. Mówili wszyscy bardzo inteligentnie i dobrze się czuli we własnym towarzystwie, a myśl naczelna, przebijająca z każdej wypowiedzi, była taka: Miłosz, nie ulega to wątpliwości, był wielkim poetą, jednym z największych, ale nasze dzisiejsze problemy, nasz język, nasza perspektywa, nasz światopogląd – są inne; Miłosz to wspaniały pisarz, lecz w zasadzie nic nas z nim nie łączy, on już jest w muzeum, a my żyjemy i żyjemy czym innym. Bardzo mnie to wtedy zdenerwowało, bo w pewnym sensie promowali się „na Miłoszu”, a wszyscy się od niego odcięli. Myśl główna: autor Ocalenia to modernistyczny wielkolud, a modernizm wyczerpał się definitywnie, wraz ze swoimi „metafizycznościami”. Jarosław Marek Rymkiewicz był po stronie tego wszystkiego, od czego oni, ci młodzi, wtedy się odżegnali – opowiadał się za literaturą wielkich, zasadniczych pytań i po stronie kulturowej ciągłości. Od początku chciał, postanowił, mówić tym samym językiem (w tym samym języku), (w) którym mówili Kochanowski, Naborowski, Mickiewicz, Słowacki i Leśmian.

A teraz, wybaczcie państwo, druga anegdota. Kiedy w 2015 roku przeprowadzałem z Rymkiewiczem rozmowę o jego sposobie widzenia literatury, wziąłem ze sobą książkę Agnieszki Kosińskiej Miłosz w Krakowie i odczytałem Jarosławowi fragment poświęcony Zachodowi słońca w Milanówku. Miłosz wyraża się o tym tomie krytycznie i stwierdza, że jego autor „jest właściwie postmodernistą, tylko tego nie widzi”. Rymkiewicz skłonny był określenie „postmodernista” wziąć za dobrą monetę, o ile „postmodernistą” można by nazwać kogoś, kto jest kontynuatorem „tradycji polskiego nihilizmu”, nihilizmu „chrześcijańskiego i nietzscheańskiego zarazem”. Ale z Derridą nie chciał mieć nic wspólnego. No i stanowczo odrzucił – jako obraźliwy – zawarty w relacji Kosińskiej implicite Miłoszowski zarzut traktowania przezeń literatury jako (postmodernistycznej) gry czy zabawy.

I jeszcze – dziękuję państwu za cierpliwość – trzecia anegdota łącząca się jakoś z zagadnieniem metafizyczności w poezji autora Metempsychozy. W ostatnich latach miałem przywilej odwiedzania domu Ewy i Jarosława Marka Rymkiewiczów. Od pewnego momentu, gdy Jarosław zaczął chorować, każda z tych wizyt była obarczona niepokojem. Wciąż wracała do mnie świadomość, że któryś raz będzie razem ostatnim. No więc – sprawdziłem datę – 9 czerwca 2021, w środę, byłem w Milanówku. Po roku pandemicznego zamknięcia. Było to przedostatnie spotkanie z Jarosławem. Zanim zaszedłem na Grabową, wstąpiłem na ryneczek tuż obok, przy Piłsudskiego, by kupić kwiaty czy ciasto. Przy jednym ze stoisk stał starszy pan, miał wystawione różne bibeloty: jakąś starą ramkę z secesyjnym motywem erotycznym, jakieś wazoniki, porcelanę i jeszcze mosiężny dzwonek z drewnianą rączką. To była irracjonalna myśl – że muszę mieć coś na pamiątkę tego dnia. Podszedłem, zadzwoniłem. Piękny, czysty, donośny dźwięk. Odłożyłem dzwonek i myślę: daj spokój, to myślenie magiczne, głupie i śmieszne – przecież przeszłość nie wraca, kiedy się, choćby z największą powagą, wykonuje rytualne gesty, nieobecność nie zmienia się w obecność. I wyszedłem z ryneczku. Ale w połowie drogi zrobiłem w tył zwrot. Dzwonek, zawinięty w szary papier, leżał w moim plecaku, kiedy jedliśmy obiad i rozmawiali. Teraz stoi na półce. Czasem, bardzo rzadko, biorę go w dłoń, by cichutko zadzwonić. I coś, ktoś, powraca – dopóki działa pamięć. Poezja Jarosława Marka Rymkiewicza, ba, niemal cała jego twórczość ma coś z takiego – proszę darować tanią metaforę – rytualnego dzwonienia, przyzywania, wołania o uobecnienie. Na tym polega chyba jej związek z tym, co pan Tomasz nazwał, ryzykownie, metafizyką. [...]


Pełen tekst rozmowy w „Nowych Książkach” (2023, nr 11, s. 38-43).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz