sobota, 12 kwietnia 2014

Linia i koło [na marginesie tomu "Pastuszek Chełmońskiego" J.M.Rymkiewicza]




Chcąc zrozumieć, kim jest i po co zjawił się na świecie, człowiek na różne sposoby tłumaczył sobie własne położenie. Od kiedy zaczął analizować i interpretować rzeczywistość, najmocniej zajmowało go zagadnienie czasu — pytał więc o początek i koniec, tzn. o porządek i sens tego, co mu się przydarza. Wśród koncepcji czasu, jakie stworzył, dwie zasługują na szczególną uwagę.
Pierwszą z nich wyobraża linia prosta, biegnąca od punktu inicjalnego do punktu finalnego. Jest to konstrukcja skończona, w której da się wyróżnić odrębne fazy — fazę wczesną, fazę pośrednią i fazę końcową. Ktoś, kto postrzega czas jako linię, wierzy, że przeznaczeniem ludzkości jest rozwój i doskonalenie się. Dlaczego? Bo poruszając się wzdłuż linii tylko raz możemy znaleźć się w danym punkcie; idąc dalej, na zawsze pozostawiamy za sobą punkty, w których już byliśmy. Droga, jaką musimy przejść, jest drogą od–do. Choć pokonujemy ją z mozołem, widzimy — lub przynajmniej możemy zdefiniować i wyobrazić sobie — jej cel. Dotarcie do celu oznacza osiągnięcie doskonałości, jest równoznaczne z ostatecznym domknięciem, z zakończeniem procesu rozwoju. Czas okazuje się wtedy niepotrzebny — znika więc, kończy się. Następuje koniec świata, koniec jego czasowych form i czasowego porządku.
Druga z koncepcji mówi o kolistości czasu. Poruszamy się nieustannie po obwodzie Wielkiego Koła, wciąż na nowo powtarzając nasze doświadczenia i gesty, jak w liturgii odnawiając dawne sensy, przywracając wydarzeniom ich pierwotną wartość i dawne znaczenie. Koło czasu to konstrukcja zamknięta i doskonała, tzn. taka, która więzi — człowiek tkwi w jej wnętrzu jak Jonasz w brzuchu wielkiej ryby. Nie ma ucieczki z kolistego czasu, chyba że w sen, bo jednostajny rytm repetycji usypia nas i stopniowo pozbawia świadomości.

Głowa, której nie ma

O ludzkich wyobrażeniach na temat czasu myślałem podczas lektury nowych wierszy Jarosława Marka Rymkiewicza z wydanego przed kilkoma dniami tomu Pastuszek Chełmońskiego.
Jest to książka tajemnicza i niepokojąca — jeden z tych tomów, które, głęboko w to wierzę, zdolne są zmienić nasze dotychczasowe postrzeganie samych siebie i przemodelować wspólnotową świadomość, zmuszając nas do postawienia sobie pytań o charakterze fundamentalnym. „Kim jesteście? Kim jesteśmy?” — woła autor Reytana — „Ile w was (w nas) śmierci? Ile życia? Czy wolicie (wolimy) spać w grobie, czy też  zechcecie (zechcemy) przebudzić się do życia? A jeśli powstaniecie (powstaniemy) z martwych, czy znajdziecie (znajdziemy) w sobie dość siły, by »uderzyć duchem«, by przemóc waszą (naszą) wewnętrzną, duchową martwotę?”. Z tymi i z wieloma innymi pytaniami konfrontuje nas Rymkiewicz, wystawiając naszą zbiorową twarz na widok publiczny i każąc nam spojrzeć w lustro, przejrzeć się w czymś, co z braku lepszego określenia, nazwijmy tutaj zwierciadłem przeszłości.
To, co pokazuje szklana tafla, jest pustym miejscem po głowie, bo trup stojący przed lustrem został zdekapitowany. „Da Bóg – to się odnajdzie głowa” — czytamy w wierszu Upiór. Jednak nie ten wiersz najbardziej mnie teraz interesuje. Ponieważ nie mam odpowiednio wiele miejsca, by przyjrzeć się całej książce, ograniczę się do pobieżnej, wstępnej lektury dwóch wybranych utworów z Pastuszka Chełmońskiego Jaśminów i Dzikiego zapachu majowego.

Wojna pamięci z zapomnieniem

Dziki zapach majowy  został napisany w maju 2010, Jaśminy zaś w czerwcu 2011 roku. Łączy te wiersze sceneria ogrodu i sposób, w jaki przedstawiona została przyroda (wywiera ona na wpływ na człowieka, oddziałując na jego zmysły). Jaśminy: „W czerwcu wszędzie kwitną jaśminy / Tu przy płocie a tam przy domu / I to nie ma żadnej przyczyny / Jeśli ma to nieznaną nikomu // Krąży koło uplecione z kwiatów / Wielkie koło czarnych os i trzmieli / To w zaświaty a to znów z zaświatów / Słodki zapach trumny i pościeli / [...] Słodki zapach czarnej zgnilizny”. Podobnie w wierszu z maja 2010: „Dziki zapach majowy / Bije kotom do głowy // I mnie się w głowie kręci”. Obezwładniony wonią kwiatów, człowiek poddaje się temu, co pierwotne, niezakorzenione w kulturze i w historii, dostaje się we władanie sił natury — traci pamięć i zdolność postrzegania rzeczywistości zgodnie z porządkiem przyczynowo-skutkowym: „I mnie się w głowie kręci / Pozbywam się pamięci // Z głębi mózgu wyjęty / Wchodzę pomiędzy mięty // Pomiędzy dwie leszczyny / Gdzie nic nie ma przyczyny” (Dziki zapach majowy). W obu wierszach powtarza się motyw sklerozy — zapomnienia definitywnego, niemożliwego do przezwyciężenia, ograniczającego postrzeganie do tego, co najbliższe i najbardziej pierwotne, bo związane z biologiczną stroną ludzkiego życia: „Z czaszki z mózgu z myślenia / Wchodzę w ciemność istnienia // Tam gdzie kwitną mimozy / W środku mojej sklerozy” (Dziki zapach majowy); „Nie ma ręki która szarpie powrozy / Wielkie koło czarnej niepamięci / Czarne trzmiele w środku sklerozy / I mój mózg w tym kole sie kręci” (Jaśminy).
Na odrębną grupę motywów pojawiających się w przywołanych wierszach składają się wszystkie obrazy związane z fizjologią, umieraniem i grzebaniem ciał. Wprowadzają one charakterystyczne dla poezji autora Pastuszka Chełmońskiego elementy groteski i specyficznej, somatyczno-metafizycznej makabry oraz dysonans między serio a buffo, między wielością form pleniącej się bujnie przyrody a tkwiącą w samym jej centrum zapowiedzią rozkładu i śmierci. W Jaśminach mowa jest o „słodkim zapachu trumny i pościeli” oraz o „słodkim zapachu czarnej zgnilizny”, w Dzikim zapachu majowym o „czarnej krwi na dnie misy” i o potrzebie „godziwego pochówku”. Takim, ufundowanym na barokowej coincidentia oppositorum, sposobem konstruowania obrazu świata i życia ludzkiego posługuje się profesor Rymkiewicz, aby uświadomić czytelnikowi głęboki rozziew między przestrzenią natury a domeną historii. Bo cytowane wiersze leżą w bliskim sąsiedztwie utworów w sposób jednoznaczny odnoszących się do tragedii z roku 2010, do — jak się okazuje: niezakończonego — koszmaru naszych dziejów. Ciało krwawiące i ciało gnijące woła do nas, przypomina (nawet jeśli jego wołanie zagłuszają dźwięki świata owadziego i zwierzęcego, „dziki zapach majowy”, eksplozja form i kolorów) o umieraniu i rozkładzie. Świadomość, która odróżnia nas od zwierząt, każe nam porzucić postrzeganie czysto biologiczne — nawet jeśli wykazujemy przyrodzoną skłonność do ulegania złudzeniu, że możliwe jest trwanie poza historią.
Nie dla nas Wielkie Koło powrotów — zdaje się mówić autor Zachodu słońca w Milanówku. Nam, ludziom, dany jest czas linearny, a to znaczy: konieczność pielęgnowania pamięci, poszukiwania przyczyn i przewidywania skutków wszystkiego, co wydarza się w czasie.

Kwestionariusz afatyka

Wiersze profesora Rymkiewicza mówią coś niezwykle istotnego o mechanizmach współkształtujących polską tożsamość po roku 1989. Tożsamość tę jakiś czas temu opatrzyłem epitetem „afatyczna”, charakteryzuje ją bowiem niedopełnienie, fragmentaryczność i niechęć do jednoznacznej artykulacji podstawowych prawd dotyczących naszego tu i teraz. Nasze milczenie o nas samych, nasza ucieczka od własnej przeszłości w migotliwą teraźniejszość i fałszywą, bo zbudowaną na błędnych przesłankach, wizję przyszłości — wszystko to oznacza, że nie potrafimy określić miejsca, w którym się znajdujemy. Nie wiemy po prostu, czy i jakie łączą nas więzi. Przypominamy grupę wolnych elektronów, które swobodnie wirują w przestrzeni. Droga, którą pokonujemy, nie może mieć porządku linearnego, nie może przebiegać od–do, ponieważ jej początek ginie we mgle zapomnienia, a cel pozostaje nieokreślony.
Rymkiewiczowska koncepcja kultury jako nieprzerwanej rozmowy współczesnych Polaków z Wielkimi Duchami przeszłości wyrasta z pragnienia restytucji dawnego porządku, odzyskania świadomości dotyczącej miejsca jednostki w organizmie wspólnotowym. Jesteśmy narodem — powiada autor Pastuszka Chełmońskiego — w takim stopniu, w jakim zachowaliśmy zdolność kontaktowania się z naszą tradycją. W poezji Rymkiewicza związek ten jest nie tylko zachowany, ale zyskuje swoją doskonałą realizację.
Problem staje się widoczny, kiedy zadamy sobie następujące pytanie: czy jesteśmy w stanie ten szczodry gest Poety — Poety, który wie i potrafi, który rozumie, na czym polega wspólnota — przełożyć na codzienne praktykowanie narodowej kultury; czy mamy dziś w sobie wystarczająco wiele umiejętności i konsekwencji, by przezwyciężyć afazję, tzn. czy jako zbiorowość możemy powrócić do języka przodków, z wpisanym weń zespołem obrazów, przekonań i wartości? Bo jeśli nie potrafimy, to Pastuszka Chełmońskiego potraktujemy jako zbiór prostych, naiwnych rymowanek — podczas gdy w rzeczywistości jest to wielowymiarowy, wyposażony w cały system znaczeń ukrytych, traktat o polskości XXI wieku.

Próba jaskółki

Z jaskółczego gniazda wypadło nieopierzone pisklę. Kiedy rodzice pisklęcia odkryli, że gniazdo jest puste, podnieśli rwetes. Wreszcie dostrzegli truchło swego dziecka na ziemi i nie wierząc w to, co widzą, unieśli je pod chmury na własnych skrzydłach, myśląc, że lot je ocuci, roznieci w nim życie. Ale kiedy upuścili trupka, ponownie uderzył on w ziemię. Wielki i pełen rozpaczy był lament jaskółek.
Pan zna tę parabolę, Panie Profesorze. Jest ona wyjęta z dzieła, do którego czyni Pan aluzję w jednym ze swoich wierszy. Tego rodzaju aluzji, nawiązań i ukrytych dialogów z tradycją jest w tomie Pastuszek Chełmońskiego całe mnóstwo. W innym miejscu i w innym czasie napiszę o nich więcej. Postaram się wtedy wskazać ich sens dosłowny oraz duchowy (alegoryczny, moralny i anagogiczny). Teraz powiem tylko tyle, ile trzeba.
Pan także, podobnie jak ten, kto historię o jaskółkach opowiedział, nie wierzy w śmierć ojczyzny. Dlatego śpiewa Pan swoje ciemne pieśni, dlatego bierze nas Pan na spytki i wystawia na próbę, unosi pod chmury i upuszcza w powietrze, żądając odpowiedzi, czy jesteśmy żywi, czy martwi. Jeżeli żywi — polecimy.
Bardzo chciałbym odpowiedzieć jednoznacznie, ale obawiam się, że nie byłoby to zgodne z prawdą. Bo chyba dzisiaj jest z nami wszystkimi tak, że jesteśmy w połowie żywi, a w połowie martwi. I Polska, nasza Polska z obciętą głową, z czaszką pełną pokrzyw, nasza Polska targana przez Furie, Polska z dziurą w potylicy — także Ona jest w połowie żywa, a w połowie martwa.
Da Bóg — to się odnajdzie głowa.
Da Bóg — polecimy.




[artykuł z cyklu Afazja polska; prwdr.: "GPC", 12.04.2014]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz