Casus Czesława Miłosza pokazuje, jak przemożny wpływ na życie literackie może wywierać czynna obecność wybitnego poety. Kiedy autor Trzech zim żył, mieliśmy świadomość, że wyrasta ponad nas wszystkich, że jest jak wiekowy dąb, w którego cieniu chronią się pomniejsze drzewa, drzewka i krzaczki. Koncentrował na sobie uwagę, proponował tematy do dyskusji. Nawet kiedy wzbudzał kontrowersje i irytował swoją matuzalemową godnością, jego dzieło zmuszało do refleksji nad kształtem współczesności, stawiało przed oczy tradycję, przynaglało do określenia się wobec przeszłości. Gdy go zabrakło, zdawało się, że w polskiej literaturze powstała wyrwa nie do zasypania. Tymczasem, niemal niezauważalnie, rozpoczął się, zrozumiały i naturalny, proces zapoznawania Miłoszowego dziedzictwa. Trzeba było przyjąć do wiadomości, że w panteonie wielkich postaci dwudziestowiecznej poezji kolejny pomnik zastygł w bezruchu, że nie zejdzie już do nas z cokołu jak Komandor, kamienny gość z dramatu Tirso de Moliny.
W czwartym numerze "Dekady Literackiej" z roku 2009 wydrukowana została rozmowa redakcyjna Jednym kopnięciem strącony w limbo? O recepcji twórczości Czesława Miłosza w latach 2004-2009. Przeczytałem ją jakiś czas temu z zainteresowaniem, zastanawiając się, czy słuszne jest przebijające z wypowiedzi dyskutantów przeświadczenie o faktycznej nieobecności Miłosza zarówno w dyskursie historycznoliterackim ostatnich lat, jak i w poetyckich propozycjach młodych twórców. Wszystko wskazuje na to, iż rzeczywiście mamy do czynienia ze stanem swoistej recepcyjnej "hibernacji" Miłosza. Jego poetycki idiom przestał być produktywny, dla wyrażenia własnych pokoleniowych problemów młodzi poeci wybierają inne języki.
A jednak wielu z nas (nawet ci, którzy - jak piszący te słowa - zajmują się literaturą od niedawna) może powtórzyć za Jerzym Illgiem: "jesteśmy niezwykle uprzywilejowanym pokoleniem - jak ci, co kiedyś wspominali kolacje u Mickiewicza, myśmy mieli okazję obcować nie z papierem, nie z książką, lecz z żywym człowiekiem". Mimo że nigdy nie zetknąłem się z Miłoszem twarzą w twarz, podpisuję się pod zdaniem wypowiedzianym przez redaktora "Znaku". W biografii czytelniczej moich rówieśników, tzw. roczników siedemdziesiątych, autor Na brzegu rzeki był nie literackim tetrykiem, powtarzającym wciąż te same anegdoty dziadkiem, na którego z lekceważeniem macha się ręką, ale poetyckim Bogiem Ojcem albo - jeśli kto woli - litewskim Perkunem, bogiem niebios i ognia. W nim się przeglądaliśmy, jego dłoni poszukiwaliśmy, kiedy przyszło nam na myśl postawić w poezji pierwsze własne kroki.
Żegnaliśmy go z żalem. Bolały nas towarzyszące pogrzebowi awantury. Jeszcze dotkliwsza była świadomość, że - jak się domyślaliśmy - wbrew woli odchodzącego, jego nazwisko zawłaszczyła jedna opcja ideowa. Miłoszowi założono nieforemną i krzywą maskę ideologiczną, wyrządzając krzywdę jego dziełu.
Słowa Poety żyją w pamięci wielu z nas i nadal wydają owoce.
Ci, którzy nie posiadali dokładniejszej wiedzy o ostatnich latach Miłosza, mogą dziś sięgnąć po książeczkę Agnieszki Kosińskiej, jego osobistej sekretarki, kustosza Miłoszowskiego mieszkania i archiwum w Krakowie. Lektura tego tomiku zajęła mi jeden wieczór i dostarczyła satysfakcji obcowania z człowiekiem bliskim i dobrze znanym, a dzięki relacjom Kosińskiej niemal dotykalnym w jego fizyczności. Rozmowy o Miłoszu, wydane przez "Świat Książki", polecam Państwa życzliwej uwadze.
Poniżej kilka cytatów.
"Był to człowiek nastawiony na twórczość i na minimalne straty energii, ale znowu człowiek, który jest zainteresowany naprawdę wszystkim: od filmów przyrodniczych po politykę. To, że on nie zabierał głosu w tabloidach, w telewizji, to nie znaczy, że wszystkiego nie śledził, po prostu nie czuł potrzeby albo odmawiał.. Czasem godził się na wywiad, no to potem darł włosy z głowy, mówiąc: >>Po co ja się dałem namówić?! Głupi byłem!<<."
[O przygotowywaniu wykładu:] "Więc najpierw dyktowanie, redagowanie. Redagowanie w tej fazie polegało na tym, że ja czytałam fragmenty, on myślał, poprawiał. Potem znów czytaliśmy, nanosiliśmy poprawki, potem odkładał. Po kilku dniach do tekstu się wracało. Kazał go czytać, drobne poprawki znowu, a następnie przygotowanie do czytania. [...] Kilka dni siedział na krześle i trzymając w ręce ten tekst, uczył się go czytać. A jak mu się przerwała płynność, to jeszcze raz. I trwało to kilka dni [...]!"
"No więc on siedział i trzymał kartki, niezbyt długo, gdyż mdlały mu ręce."
"[...] zawsze miał w swoim biurku schowany marcepan w czekoladzie, w każdym miejscu. I Carol śledziła te marcepany i trochę wykradała, bo nie wolno mu było jeść tyle słodyczy."
"Arogancki młody chłopiec - zawsze, ponieważ chłopcem pozostał do końca. Tak żywej chłopięcości w wydaniu starca nie widziałam [...]."
[O ostatnich tygodniach:] "To była faktycznie ars bene moriendi - sztuka dobrego umierania. Bardzo spokojny, bardzo pewny siebie, bardzo godny proces kończenia ziemskich interesów, odłączania głowy od reszty, woli od głowy, nie chaotycznie, nerwowo i neurotycznie, absolutnie nie. Trwało to od początku 2004 roku. Wszyscy w domu wiedzieliśmy, że umiera, że chce umrzeć i że to ma tak wyglądać. Powiedział mi, że kończy już dyktowanie. Że w ogóle kończy wszelkie zatrudnienia literackie, korespondencje, sprawy z wydawcami, że zostawia to mnie. Jemu żeby dać już spokój."
"Godzinami, na jego życzenie, ale też naturalnie, trzymałam go za rękę, siedząc przy jego łóżku. Rzadko prosił: >>A Niech no Pani wybierze coś do czytania<<. [...] Na szczęście w >>Twórczości<< ukazały się dzienniki Iwaszkiewicza [...]; Różewicza nowe wiersze. [...] Często było tak, że czytałam, a on zasypiał, przestawałam czytać, żeby go nie zbudzić tym czytaniem - wtedy właśnie się budził. No to ja znowu. Co było wtedy ważne, co z tego, co czytałam, słyszał? Czy chodziło o melodię mojego czytania, czy o znaczenie?"
Pytanie do Czytelników: czy sądzicie Państwo, że dziedzictwo autora To jest dzisiaj żywe, a Miłoszowski idiom poetycki produktywny?
ZOBACZ TAKŻE:
Rozmów o Miłoszu ciąg dalszy